Tytuł: "Krzykacz z Rwandy"
Wydawnictwo: Mała Kurka, 2012
Ilość stron: 270
Okładka: miękka
Oni poświęcili nawet czas na to, aby porąbać rzeźbę Jezusa na krzyżu, bo wyglądał bardziej na Tutsi niż Hutu.
Plemienny konflikt między rwandyjskimi plemionami Tutsi i Hutu, który w
ciągu stu dni 1994 roku eskalował w niespotykanych rozmiarów akt
ludobójstwa, stał się prawdopodobnie największą porażką ONZ w historii
jej istnienia. Pomimo wszelkich danych jakie udało się zebrać przed
wybuchem konfliktu i pomimo aktualnych relacji w mediach, gdy
ludobójstwo już się rozpoczęło, państwa zachodnie w żaden sposób nie
zainterweniowały, aby mu zapobiec.
Powieść Warrena FitzGeralda to jedna z wielu wstrząsających historii
tego okresu - tym bardziej poruszająca i tragiczna, że opowiedziana
słowami małej dziewczynki, która na własne oczy widziała bezmiar
ludzkiego okrucieństwa i doświadczyła go na własnej skórze. Pomimo tego,
że opowieść ta odnosi się do konkretnego wydarzenia, jest przerażająco
uniwersalna i ponadczasowa.
Ashley Bolt jest samotnym trzydziestodziewięciolatkiem mieszkającym w
obskurnym mieszkaniu w centrum Londynu, żyjącym z udzielania lekcji
śpiewu i świadczeniem drobnych usług dla miejscowego dilera
narkotykowego. Jest głęboko wrażliwym człowiekiem, który nie potrafi
ułożyć sobie życia, gdyż nieustannie nękają go demony dzieciństwa:
okrucieństwo ojca, obojętność matki, ciche przyzwolenie rodziny na jego
długoletnią gehennę. Ma poczucie bezsensu istnienia, jego udręczona
psychika nie radzi sobie z chaosem i zgiełkiem napływającym ze świata, z
powszechną znieczulicą, ludzkim cierpieniem, bólem, okrucieństwem.
Kiedy dojmujący ból staje się nie do zniesienia, Ashley odgradza się od
świata muzyką lub dokonuje samookaleczenia - fizyczne cierpienie
paradoksalnie przynosi mu spokój i ukojenie.
Pewnego dnia do jego drzwi puka przerażona, nieznajoma dziewczynka - jak
się okazuje, krewna hałaśliwych sąsiadów z góry. Clementine prosi, by
Ashley udzielał jej lekcji śpiewu, lecz bardzo szybko wychodzi na jaw,
że obdarzona cudownym głosem dziewczynka wcale ich nie potrzebuje;
instynktownie wyczuwa w Ashleyu bratnią duszę, przy której znajduje nie
tylko tak potrzebne jej chwile wytchnienia, lecz również schronienie
przed agresją wujka.
Nienarzucająca się obecność Clem i nić wzajemnego porozumienia sprawia,
że życie Ashleya zaczyna nabierać sensu. Nieoczekiwanie zamkniętemu w
sobie mężczyźnie zaczyna zależeć na losie dziewczynki, pragnie się nią
opiekować i robi to najlepiej, jak potrafi. Ze zdziwieniem konstatuje,
że nie odczuwa już potrzeby samookaleczania, tak zbawienny wpływ ma na
niego obecność Clementine. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu - nie tylko na
nauce śpiewu. Na prośbę małej, Ashley opowiada jej baśnie, jednak
pragnie zrobić dla niej coś więcej. Wiedząc, że dziewczynka pochodzi z
ogarniętej wojną domową Rwandy, prosi ją, by dla odmiany to ona
opowiedziała jemu swoją historię.
Opowieść Clementine jest tak okrutna, że wydaje mu się nierzeczywista.
Mierząc się z własnym lękiem i biorąc na siebie ciężar tragicznych
wspomnień podopiecznej wysłuchuje mrożącej krew w żyłach opowieści o
życiu w małej rwandyjskiej wiosce z ukochanymi rodzicami i braciszkiem, o
pierwszych szykanach, jakich doświadczyła w szkole, o sąsiadach i
przyjaciołach, którzy w jednej chwili okazali się bezwzględnymi
mordercami i o radiowym spikerze nawołującym do nienawiści, grabieży,
mordowania. Oczami dziesięciolatki obserwuje eskalację nienawiści i
przemocy, krwawe szaleństwo ogarniające dobrze jej znanych i lubianych
mieszkańców wioski, bezmiar ludzkiego okrucieństwa.
Podzielenie się z Ashleyem koszmarnymi przeżyciami nieco łagodzi traumę
Clementine i ma na nią zbawienny wpływ. Jednak pewnego dnia dziewczynka
znika, a jej jedyny przyjaciel poruszy niebo i ziemię, by ją odnaleźć i
uratować...
Krzykacz z Rwandy to wybitnie poruszająca lektura, głównie dlatego, że
podejmuje tematykę nieco już - o zgrozo! - przebrzmiałej tragedii
ludobójstwa w Rwandzie sprzed osiemnastu lat ukazując jej koszmar z
perspektywy najbardziej niewinnej ofiary: dziecka. Ponad milion zabitych
w ciągu stu dni to porażająca i mrożąca krew w żyłach statystyka,
jednak dopiero sprowadzając ją do bardzo osobistego wymiaru,
uświadamiając, że za liczbami kryją się tysiące życiowych dramatów,
prywatnych końców świata, historii podobnych do tej, jaka stała się
udziałem małej bohaterki, w pełni dociera do nas jej skala, bezmiar
okrucieństwa i krzywdy ludzkiej.
Od razu uprzedzę wszystkich sceptyków, że wybór małej dziewczynki na
główną bohaterkę powieści to nie żaden chwyt marketingowy, sposób na
szukanie sensacji czy tandetna gra na emocjach. Opowieść Clementine to
po prostu jedna z setek tysięcy podobnych historii i nie należy o tym
zapominać. Jej zwielokrotnione losy dają prawdziwy obraz rozmiaru
zbrodni ludobójstwa, zaś świadomość tego jest wyjątkowo bolesna. Kiedy
śledzimy jej oczami mechanizm eskalacji tlącego się od lat konfliktu
etnicznego, doświadczamy grozy zła wkradającego się do jej bezpiecznego,
ufnego dziecięcego świata, wyczuwamy zdumienie, kiedy nagle musi podjąć
decyzję, czy należy do plemienia Hutu (jak ojciec) czy Tutsi (jak
matka) i zdziwienie, dlaczego nagle może to dla kogokolwiek mieć jakieś
znaczenie; kiedy widzimy, że powoli otwierają jej się oczy gdy zostaje
zmuszona do zdefiniowania, kim jest wiedząc, że od tej decyzji zależy
jej życie - uświadamiamy sobie, że oto bezpowrotnie minęło beztroskie
dzieciństwo i wepchnięto ją do brutalnego świata dorosłych w sposób
najgorszy z możliwych. Radio, które dotąd wygrywało same radosne melodie
nagle krzykiem spikera nawołuje do nienawiści, budzi w ludziach żądzę
mordu i podżega do masakry; ulubiony pastor, najlepsza przyjaciółka,
znajomi taty z pubu, najbliżsi sąsiedzi okazują się bezlitosnymi
potworami w ludzkiej skórze, zaś żołnierze w błękitnych hełmach tylko
patrzą na rozgrywającą się wokół rzeź. Cały świat przewraca się do góry
nogami, nic nie jest takie, jak być powinno i tylko niewinne
niezrozumienie dziecka oraz nagłe, pełne zdumienia odkrycie, że świat
jest zły, a ludzie są zdolni do każdego bestialstwa uzmysławiają nam
ludzką znieczulicę, obojętność, hańbiące przyzwolenie na zło będące de
facto zaprzeczeniem człowieczeństwa.
Jednak Krzykacz z Rwandy to powieść wielowymiarowa, nie skupiająca się
na jednym tylko przesłaniu. To historia pięknej przyjaźni dwojga
okaleczonych psychicznie ludzi: czarnoskórej dziewczynki i białego
mężczyzny w średnim wieku, których zbliża wspólne doświadczenie, trauma z
dzieciństwa. Są dla siebie nawzajem ocaleniem - w sensie dosłownym i
metaforycznym: tragedia Clementine i jej postawa wobec nieszczęścia
imponuje Ashleyowi i uświadamia mu, że można znaleźć w sobie siłę, by
przezwyciężyć własne słabości i pokonać demony przeszłości; obecność
przyjaciela daje Clem poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo jej
brakowało. To opowieść o odwadze i poświęceniu, samotności w tłumie
ludzi, godności w obliczu śmierci, wzruszającej przyjaźni, której
niestraszne żadne przeszkody i ograniczenia. To również wstrząsające w
swojej wymowie świadectwo obojętności na ludzką krzywdę, nienawiści i
okrucieństwa, do jakich zdolna jest istota ludzka względem bliźniego
oraz o spustoszeniach, jakie czynią one w duszy, zatracaniu
człowieczeństwa. Powieść FitzGeralda jest oskarżeniem nie tylko tych,
którzy dokonują czynnych aktów przemocy, lecz również biernych
obserwatorów dających swoją postawą przyzwolenie na zło - ich obojętność
jest niejednokrotnie bardziej przerażająca od aktywnej agresji, a wina
bezsporna i jednoznaczna.
Jeszcze kilka słów na temat tytułu, który jest równie wieloznaczny, jak
cała lektura. Krzykacz z Rwandy nawiązuje do nazwy ptaka, który wydaje
odgłos brzmiący jak ostrzeżenie przed zbliżającym się
niebezpieczeństwem; w kontekście opisanych w książce wydarzeń można go
potraktować jako zwiastun dramatu Clementine. Równie dobrze można
odnieść tytuł do będącego swoistym motywem przewodnim głosu radiowego
spikera nawołującego do nienawiści i podżegającego do ludobójstwa, a
więc stanowiącego niejako katalizator tragicznych wydarzeń w Rwandzie.
Wszystko zależy od interpretacji czytelnika, do której gorąco zachęcam.
Warto zatrzymać się w biegu i poświęcić uwagę tej poruszającej i
przeraźliwie smutnej, choć zarazem pięknej, niosącej nadzieję i
skłaniającej do głębszej refleksji lekturze.
Moja ocena: 4/5
Opublikowane na stronie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/156573/krzykacz-z-rwandy/opinia/8464990#opinia8464990
za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Mała Kurka :) |
Podoba mi się ta wieloznaczność :)
OdpowiedzUsuńTeż niedawno pisałam o Rwandzie. Tego tytułu nie znam, ale chętnie bym przeczytała, więc dopiszę sobie do listy.
OdpowiedzUsuńGdy czytałam Twoją recenzję, stanęła mi przed oczami książka "Dzisiaj narysujemy śmierć" Wojciecha Tochmana. Choć "Krzykacz..." jest trudną powieścią, chętnie się z nią zmierzę. Hmm..., może uda mi się nawiązać współpracę z wydawnictwem, bo na razie mój budżet jest mocno ograniczony...? Muszę spróbować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dzięki za ten tekst - takie książki są bardzo ważne!
O ludobójstwie w Rwandzie napomknęła autorka książki "Odrodzenie May", ale bardzo pobieżnie wspomniała o tych wydarzeniach. Recenzowaną przez Ciebie pozycję dopisuję do listy, bo warto pamiętać, a nawet trzeba pamiętać do czego doprowadza nienawiść.
OdpowiedzUsuńKurcze a ja nawet nie wiedziałam o tej ksiażce. Musze się do Kurek uśmiechnąć. Świetna recenzja:)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńO konflikcie słyszałam już wiele razy ale jeszcze nie miałam okazji bardziej wgłębić się w tą tematykę. Zapisuję sobie ten tytuł z nadzieją że może gdzieś dorwę...
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce i od dawna mam na nią ochotę. Jej tematyka zawsze mnie interesowała. Dzięki za przypomnienie o niej. :)
OdpowiedzUsuńTemat interesujący dlatego też chciałabym przeczytać :)
OdpowiedzUsuń