Tytuł serii: "Królowie przeklęci" t.III
Tytuły powieści wchodzących w skład tomu: "Lew i lilie", "Kiedy król gubi swój kraj"
Wydawnictwo: Otwarte, 2016
Ilość stron: 577
Okładka: twarda
Wszystko, co dobre, szybko się kończy - podobnie jak
moja niemal miesięczna przygoda z Królami przeklętymi Maurice'a
Druona. Nadzieje, jakie wiązałam z trzecim, ostatnim tomem, były ogromne, ale
niebezpodstawne - powstały na bazie wyłącznie pozytywnych wrażeń wyniesionych z
lektury pięciu poprzednich powieści cyklu. Sposób, w jaki Druon przedstawia
średniowieczne realia, opowiada o konflikcie Kapetyngów z Plantagenetami i
przywołuje ten fragment francuskiej historii, który mieści się między okresem
rządów Filipa Pięknego i Jana II Dobrego, wprowadza w wydarzenia poprzedzające
wybuch wojny stuletniej i jej przebieg aż do klęski Francuzów pod Poitiers, fascynuje
i zachwyca.
O ile jednak pierwsza z powieści wchodzących w skład
III tomu, Lew i lilie, stanowi godną kontynuację znakomitych
poprzedniczek, o tyle druga, Kiedy król gubi swój kraj - z kilku
względów, o których poniżej - rozczarowuje i w sporym stopniu niweluje
pozytywne wrażenia, jakie pozostawił po sobie cały cykl Maurice'a Druona.
We Francji, po śmierci Filipa Pięknego, nastąpił
nieoczekiwany regres. Czy to w wyniku klątwy spalonego na stosie mistrza
templariuszy Jakuba de Molaya czy też z innych przyczyn, trzej synowie Króla z
Żelaza wstępowali kolejno na tron i przedwcześnie umierali, nie doczekawszy
męskiego potomka. Kiedy umiera Karol IV, za sprawą intryg Roberta d’Artois,
korona przechodzi w ręce młodszej gałęzi Kapetyngów – królem zostaje Filip
Walezjusz, lekkomyślny monarcha o wygórowanych ambicjach, który przez dziesięć
lat nieudolnych rządów nie zdołał umocnić swej pozycji, co między innymi
sprowokowało Edwarda III Plantageneta do wywołania sporu dynastycznego.
Tymczasem w Anglii, uwielbiani dotąd królowa Izabela
i jej kochanek Mortimer, na wskutek despotycznych i krwawych rządów i
nienasyconych ambicji, stają się przedmiotem powszechnej nienawiści. Młody król
Edward III, w którym wszyscy dopatrują się cech jego wielkiego dziada Filipa
Pięknego, rozprawia się z Mortimerem, skazując go na śmierć i przejmuje ster
rządów. Ulegając podszeptom Roberta d’Artois, szukającym zemsty na Filipie
Walezjuszu, sięga po francuską koronę, wszczynając wojnę z Kapetyngiem o
sukcesję. Nieudolne rządy Walezjusza, klęska pod Crecy i epidemia czarnej
śmierci, która w owym czasie spustoszyła Europę – to był dopiero początek
upadku Francji; za czasów jego syna, Jana II Dobrego, królestwo sięgnęło dna.
Przegrana bitwa pod Poitiers, królewska niewola, zniszczenia wojenne, samowola
feudałów i chłopskie powstania, pogrążają kwitnący dotąd kraj w anarchii.
Jako się rzekło, szóstej powieści cyklu (a pierwszej
w trzecim tomie) niczego zarzucić nie można – nie zmienia się styl, sposób
narracji czy tempo akcji – wątki składające się na przebogatą fabułę tkane są
pieczołowicie i z rozmachem, jaki cechował poprzednie części Królów
przeklętych. Lekturze ostatniego tomu serii towarzyszy poczucie, że wydarzenia,
które śledzimy od kilkuset stron, nieubłaganie przybliżają nas do sedna, do
dramatycznego finału, jakim jest upadek Francji i wybuch wojny stuletniej. Dopiero
teraz dociera do czytelnika, jaką maestrią wykazał się Druon, wiodąc go licznymi
labiryntami wielowątkowej fabuły, nie pozwalając ani na chwilę zgubić się w
gąszczy wydarzeń, dat i bohaterów, prezentując przy tym nie tylko losy
poszczególnych francuskich monarchów, ale też zawiłe i złożone przyczyny
najgłośniejszego i najdłuższego średniowiecznego konfliktu. Zaczęło się od
skandalu w wieży Nesle – zdrada królowej Małgorzaty Burgundzkiej i niepewność
pochodzenia królewskiej córki Joanny doprowadziły do ustanowienia prawa
salickiego, wykluczającego kobiety z sukcesji, a co za tym idzie, podważającego
prawa do francuskiego tronu Edwarda III Plantageneta, syna Izabeli Francuskiej,
co z kolei stało się jedną z przyczyn wojny stuletniej. Również kilkudziesięcioletni
konflikt o sukcesję w hrabstwie Artois pomiędzy Robertem a jego stryjną Mahaut,
który eskalował do tego stopnia, że stał się kolejną przyczyną międzynarodowego
konfliktu – takich historii o pozornie błahych początkach, które rozdęły się do
niebotycznych rozmiarów i zaowocowały, czy też raczej złożyły się na tragedię,
która pogrążyła na długie lata w wojnie dwa królestwa, jest w cyklu Druona
więcej; te dwie należą do bodaj najistotniejszych i najbardziej
spektakularnych. Czytelnik odczuwa ogromną satysfakcję, kiedy odkrywa, że
wątki, które uważnie śledził od pierwszych stron, dynamicznie ewoluują, zaś w
finale splatają się w finezyjny,
intrygujący, wielowymiarowy historyczny scenariusz, którego nie wymyśliłby
najbardziej kreatywny czy genialny twórca literacki.
Lekturze ostatnich części Królów przeklętych towarzyszy delikatna nostalgia i smutek – chcąc nie chcąc czytelnik zżył się z
bohaterami, jeśli nie polubił, to przynajmniej przywykł, oswoił się z nimi, a
kończące się wątki - Izabeli i Mortimera,
Roberta d’Artois, królów należących do głównej gałęzi Kapetyngów - generują uczucie pustki. Jeśli dodać do tego wrażenie nieubłaganie nadciągającej katastrofy
(pod którą grunt doskonale Druon przygotowywał na kartach poprzednich pięciu
powieści), zwieńczenie cyklu zapowiada się co najmniej tak samo rewelacyjnie,
jednak… po tak rozbudzonych apetytach przychodzi kolej na ostatnią, siódmą
powieść. I już pierwsze zdania wprowadzają czytelnika w konsternację. Które
przechodzi w rosnące rozczarowanie, utrzymujące się do samego końca – o ile
odbiorcy starczy cierpliwości, by do niego dotrwać.
Kiedy król gubi swój kraj jest powieścią, którą od poprzedniczki, Lwa i lilii, dzieli dystans siedemnastu lat i być może to jest przyczyną
diametralnej zmiany stylu, która sprawia, że lektura ostatniej części cyklu
jest istną torturą. Narracja z trzecioosobowej, prowadzonej przez narratora
wszechwiedzącego, zmienia się na pierwszoosobową, będącą niczym innym, jak
monologiem kardynała, Eliasza de Talleyrand – Perigord, wysłannika papieża,
który przed bitwą pod Poitiers miał wynegocjować rozejm między Janem II Dobrym
a Edwardem III Plantagenetem. Kardynał na nieco ponad dwustu pięćdziesięciu
stronach opowiada o wydarzeniach, jakie miały miejsce za panowania Jana II
Dobrego, a jest to opowieść bogata w szczegóły, zwyczajnie rozwlekła i nużąca,
stanowiąca nie lada wyzwanie dla najbardziej nawet wytrwałych czytelników.
Próbując
śledzić bieg wydarzeń, trudno odróżnić informacje mniej istotne od ważkich,
zwłaszcza, że narrator ma skłonność do odbiegania od tematu i nadmiernego
zagłębiania się w niepotrzebne szczegóły. Czytelnik, nie mając poczucia
uczestnictwa w rozgrywających się wydarzeniach (jak to miało miejsce w
poprzednich częściach serii z narracją trzecioosobową), nie zapamiętuje ich tak
łatwo i nie orientuje się biegle w zawiłościach fabuły, jeśli ma problem z koncentracją
i śledzeniem jej nużącego biegu. Frustracji wynikającej z tego faktu towarzyszy
niedosyt, jaki generuje urwanie fabuły w momencie, który mógłby być punktem
wyjścia dla kolejnej powieści spod szyldu Królów przeklętych, jak i
rozczarowanie tak mało porywającym i słabym zwieńczeniem znakomitego przecież
cyklu. Przykro o tym pisać, ale głęboko niesatysfakcjonująca siódma powieść
mocno rzutuje na odbiór całości. Z perspektywy czasu stwierdzam, że lepiej
byłoby sobie odpuścić ostatnią część trzeciego tomu, by zachować megapozytywne
wrażenia z lektury całego cyklu i trwać w zachwycie dla twórczości i
mistrzowskiego pióra Maurice’a Druona.
Moja ocena: 4/5
Opublikowane na stronie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/273981/krolowie-przekleci-tom-3/opinia/34322244#opinia34322244
Moja opinia o pierwszym tomie cyklu: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2016/07/krolowie-przekleci-ti.html
Moja opinia o drugim tomie cyklu: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2016/07/krolowie-przekleci-tii.html#more
za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Otwarte ;) |
Ja kompletując kilka lat temu cykl Druona znałem już całość, bo czytałem jeszcze jako nastolatek. I w zakupach, a kupowałem serię Spectrum, odpuściłem sobie "siódemkę". Mam przeczucie graniczące z pewnością, że autor dopisał ten epilog na siłę i zupełnie niepotrzebnie. A raczej - niepotrzebnie AUTONOMICZNĄ średnio udaną powieść podpiął pod cykl, który ukończony aż 17 lat wcześniej wspaniale domyka się i "radzi sobie" bez niej. Stanowi całość pod względem logicznym (losy głównych bohaterów, zwłaszcza Roberta) i dramaturgicznym (mocarny finał, o którym piszesz). Może Druon chciał pokazać co działo się z bohaterami pozostałymi przy życiu, może chodziło o mu zabieg marketingowy - w sumie nie wiem. Ale dla mnie "Królowie przeklęci" to sześcioksiąg i kropka :) Samo "Kiedy król gubi kraj" nie jest takie tragiczne, choć prawdę powiedziawszy - zaledwie "znośne". Ale tylko poza cyklem.
OdpowiedzUsuńHah, idealnie wyraziłeś i moje odczucia - siódma część jest zupełnie niepotrzebna, powinna powstać albo w tym samym stylu i duchu, co poprzednie, albo wcale. Gdybym chciała po prostu poczytać o wydarzeniach opisanych w "Kiedy król gubi swój kraj", otworzyłabym podręcznik do historii -_-
UsuńPrzede mną nadal tom II i bardzo się cieszę, że tyle cudownej lektury jeszcze przede mną! Tylko niestety martwi mnie ta część VII, słyszałam już wcześniej, że jest najsłabsza, a teraz potwierdziłaś moje obawy. Nie jest to pierwszy, ani niestety ostatni cykl, który powinien skończyć się wcześniej, niektórzy autorzy zdają się nie wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie "dość".
OdpowiedzUsuńDa się przeżyć, choć równie dobrze można ją sobie odpuścić - sama jestem ciekawa, co Ty zrobisz :)
UsuńJak siebie znam, to przeczytam, bo mnie będzie gryzło, że nie wiem, co się tam dzieje ;)
UsuńOj, znam to uczucie! :P
UsuńJestem pod wrażeniem, w jakim tempie pochłonęłaś te wszystkie tomy. Szkoda jednak, że ostatnia część nie była tak dobra, jak pozostałe.
OdpowiedzUsuńCzytałam jakiś miesiąc, więc tempo wcale nie takie szybkie ;)
UsuńNo fakt, szkoda, że końcówka rozczarowuje, ale zdecydowanie warto sięgnąć po cały cykl ^^
Ogromnie współczuję rozczarowania. To musi być naprawdę bolesne i denerwujące, że w końcówkę autor nie postarał się tak jak powinien. Znasz moje zdanie na temat tego cyklu - nęci i kusi, ale jeszcze obawiam się czy podołam. Jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy historycznej :)
OdpowiedzUsuńPodołasz, podołasz! Zresztą, musisz sama dojrzeć do tej myśli, a kiedy to się stanie, czeka Cię fantastyczna lektura ( z wyłączeniem siódmej części :P)
UsuńHah, chciałabym te wszystkie informacje pamiętać po miesiącu tak dokładnie, jak teraz :P
Tak zachęcasz, że chyba niedługo spróbuję :)) Będziesz pamiętać na pewno :)
UsuńJa może uściślę - "Królowie przeklęci" domykają się wspaniale i z przytupem W SZÓSTYM TOMIE. Niczego tam nie brakuje. Autor przez 17 lat też chyba był tego zdania, ba - nawet pod koniec "szóstki" przerywa narrację i wtrąca cudną refleksję na ten temat. I tak uważał od 1960 aż do 1977 roku, nie wiadomo dlaczego zmienił zdanie, bo tylko zaszkodził doskonałej całości.
OdpowiedzUsuńZgadzam się nadal, w stu procentach! Sześć powieści to dzieło skończone! ;)
UsuńKurczę, od tak dawna mam w planach ten cykl i ciągle mi jakoś do niego nie po drodze...
OdpowiedzUsuńŻałuj! To spore przedsięwzięcie, ale jak tylko zaczniesz czytać, ani się spostrzeżesz, kiedy fabuła Cie wciągnie i dotrzesz do końca! :)
UsuńOj tak, ostatnia część rozczarowuje. Ale całe szczęście wcześniejsze księgi to istny literacki majstersztyk :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak! ^^
Usuń