środa, 3 września 2014

"Anglicy na pokładzie" - recenzja przedpremierowa

Autor: Matthew Kneale
Tytuł: "Anglicy na pokładzie"
Wydawnictwo: Wiatr od Morza, 30.09.2014 - recenzja przedpremierowa
Ilość stron: 525
Okładka: miękka

Odkrycie Tasmanii przez Europejczyków i brytyjska kolonizacja z początków XIX wieku dramatycznie i nieodwracalnie zmieniła oblicze wyspy, a także przypieczętowała los rdzennej ludności, Aborygenów. Na nowy, nieznany ląd zaczęli napływać osadnicy, więźniowie kolonii karnych, wszelkiej maści badacze i naukowcy, awanturnicy i poszukiwacze przygód czy kaznodzieje owładnięci misją nawracania tubylców. Fragment burzliwej historii tego zakątka świata zaadaptował na potrzeby powieści angielski pisarz Matthew Kneale tworząc barwną, mozaikową, tragikomiczną opowieść stanowiącą swoistą krytykę brytyjskiego kolonializmu i imperializmu oraz przekonanego o wyższości europejskiej kultury białego człowieka.

Rok 1857. Bezustannie będący w finansowej potrzebie kapitan z wyspy Man, Illiam Quillian Kewley, ma wyjątkowego pecha. Jego wypełniony po brzegi kontrabandą statek zostaje zatrzymany przez angielskich celników i choć urzędnicy nie znajdują towaru, nakładają na kapitana dotkliwą grzywnę. Ten, aby wybrnąć z tarapatów, zmuszony jest wyczarterować Sincerity, wciąż załadowaną pochodzącą z przemytu brandy i tytoniem. Pasażerami zostają członkowie ekspedycji na czele z natchnionym pastorem Wilsonem, który chce udowodnić, że biblijny Eden znajduje się na Tasmanii. Towarzyszą mu młody potomek arystokratycznej rodziny i botanik w jednej osobie - Timothy Renshaw oraz na wpół obłąkany chirurg Thomas Potter, który szuka potwierdzenia swoich pseudonaukowych, rasistowskich teorii.
Ta osobliwa zbieranina indywiduów na miejscu przekonuje się, że Tasmanii daleko jest do miana raju - na wyspie aż roi się od kolonii karnych, zaś angielscy osadnicy zaangażowani są w głęboki konflikt z rdzenną ludnością stojącą na skraju zagłady.

Anglicy na pokładzie to powieść z różnych względów niezwykła - począwszy od konstrukcji fabuły na ważnym i gorzkim przesłaniu skończywszy. Już na pierwszy rzut oka zaskakuje mnogością narratorów i bohaterów - w pierwszym przypadku jest ich aż dwudziestu jeden - jednak tak reprezentatywne i szerokie grono jest w pełni uzasadnione; autor udziela bowiem głosu nie tylko przedstawicielom różnych klas wiktoriańskiego społeczeństwa, z jednej strony podkreślając cechy i mentalność dlań charakterystyczną, z drugiej zaś ukazując różnice społeczne w pełnej krasie, ale pozwala też przemówić przedstawicielowi ginącej populacji tasmańskich Aborygenów, co z kolei uświadamia czytelnikowi głęboki konflikt mentalny i światopoglądowy dzielący obie nacje, uniemożliwiający pokojowe ich współistnienie. Wprowadzając tak wielu narratorów autor wykazał się nadzwyczajnym wyczuciem językowym i zmianami stylu doskonale odzwierciedlającymi status społeczny i przynależność kulturową poszczególnych postaci (co z kolei znalazło swoje odbicie w wyjątkowym przekładzie dokonanym przez zespół dwudziestu jeden tłumaczy, po jednym na każdego narratora), co dodatkowo wzbogaca fabułę, zaś częste zmiany perspektywy znacząco ograniczają znużenie lekturą.

Galeria postaci jest doprawdy wyjątkowo bogata: mamy tu bowiem pechowego przemytnika i jego załogę pochodzącą z wyspy Man próbującą nie tylko z zyskiem pozbyć się kłopotliwej kontrabandy, ale i niechcianych pasażerów; jest i nawiedzony pastor owładnięty myślą odnalezienia biblijnego Edenu i potrzebą nawracania rdzennej ludności na sposób typowy dla przedstawiciela kolonialnego imperium, czyli z poczuciem wyższości, pogardą dla odmienności kulturowej oraz zupełnym niezrozumieniem i brakiem poszanowania dla panujących na wyspie obyczajów. Jest tu także na wpół obłąkany doktor, od którego rasistowskich, modnych wówczas teorii, aż włos się jeży na głowie. Jednak konflikty między bohaterami wynikające z różnic charakterów czy miejsca zajmowanego w społecznej hierarchii, jakie czytelnik może śledzić podczas rejsu na pokładzie Sincerity, to zaledwie wierzchołek góry lodowej i sposobność do poznania w różnych odsłonach brytyjskiego, typowo imperialistycznego sposobu postrzegania świata, życiowej filozofii i mentalności, a także narodowych przywar - eurocentryzmu, przekonania o wyższości kultury białego człowieka, jego supremacji nad ludnością kolonii i pogardą dla odmienności kulturowej, które okazały się tak tragiczne w skutkach dla rdzennej ludności Tasmanii.

Dopiero gdy akcja przenosi się na antypody, czytelnik dociera do sedna fabuły i styka się z najohydniejszymi przejawami polityki kolonialnej w wykonaniu Anglików. Udzielając głosu obu stronom konfliktu - zarówno kolonistom, jak i Aborygenom, ukazuje jego przebieg z podwójnej perspektywy, co uświadamia głęboki rozdźwięk między sposobem myślenia i postrzegania świata, tak tragiczny w skutkach dla Tasmańczyków. Mamy tu do czynienia z jednej strony z kolonialnymi urzędnikami bagatelizującymi i dającymi ciche przyzwolenie osadnikom na eksterminację tubylców, naczelnikiem osady Aborygenów próbującym w dobrej wierze wtłoczyć jej mieszkańców w sztywne ramy cywilizowanej obyczajowości czy najbardziej ohydnymi przejawami rasizmu, bo ukrytymi pod płaszczykiem pobożności, chrześcijańskiego miłosierdzia i zabarwionego litością poczucia wyższości w wykonaniu chociażby żony gubernatora wyspy. Z drugiej strony mamy przedstawicieli ginącej społeczności Aborygenów: wojowniczą, nienawidzącą białych Walyeric i jej syna będącego owocem gwałtu dokonanego przez białego kryminalistę, Peevaya - należącego do dwóch odmiennych światów, ale tak naprawdę nieakceptowanego w żadnym z nim, co stało się źródłem jego wewnętrznego rozdarcia i głębokiego kryzysu tożsamości.

Kneale ukazuje tragiczny los rdzennej ludności wyspy opierając się na autentycznych przekazach i faktach historycznych - wplata w fabułę wydarzenia związane z tzw. Czarną Wojną między osadnikami a Aborygenami, która doprowadziła do całkowitego wyniszczenia populacji tubylców, przesiedleniem tychże na Wyspę Flindersa, gdzie prymitywne warunki i choroby przywleczone przez białego człowieka dopełniły dzieła zniszczenia czy realiami życia w koloniach karnych.
Ukazanie głębi konfliktu stało się możliwe za sprawą wprowadzenie szerokiego grona bohaterów i udzielenia głosu każdemu z nich; dzięki temu zabiegowi Anglicy na pokładzie okazali się barwną, wielowątkową, ale i niezwykle gorzką opowieścią podejmującą tematykę konfliktów kulturowych, ich przyczyn i skutków, na jakże znamiennym przykładzie brytyjskiej, agresywnej polityki kolonialnej skierowanej przeciwko rdzennej ludności Tasmanii. Kneale zwrócił uwagę na najróżniejsze aspekty tego konfliktu, rozmaite jego płaszczyzny, zaś odkrywanie każdej z nich okazało się wyjątkowo ciekawym i cennym  doświadczeniem - zwłaszcza ze względu na mnogość i zaskakującą różnorodność charakterologiczną bohaterów.

Anglicy na pokładzie nie jest lekturą, którą połyka się naraz i w całości - wprowadzenie wielu narratorów ma także swoje wady - ukazanie poszczególnych wydarzeń z kilku różnych punktów widzenia jest tyleż cenne dla czytelnika zyskującemu dzięki temu szerszą i pełniejszą perspektywę, co... nużące przez konieczność wielokrotnego powracania do jednej konkretnej sytuacji. Lektury wcale nie ułatwia stylizacja językowa przywodząca mi na myśl powieści Dickensa - zawiłe konstrukcje zdaniowe, rozwlekłość opisów, powolne tempo akcji usypiają, rozpraszają, a nieraz nawet sprawiają, że czytelnik traci z oczu główny wątek opowiadanej historii. Niemniej jednak cierpliwy odbiorca z pewnością zachwyci się kunsztem formy i doceni pracę zespołu tłumaczy - bardzo łatwo dostrzec, że każdy z bohaterów ma co innego do zaoferowania, budzi skrajnie odmienne emocje i intryguje na różne sposoby: kwestie kapitana Kewleya obfitują w wyborny humor sytuacyjny i słowny, doktora Pottera - przerażają przejawiającym się w nich szaleństwem, zaś Peevaya poruszają zagubieniem i uderzają głębią tragizmu postaci.
Nie bez znaczenia dla ostatecznej oceny powieści jest jej wymowa - bezlitosna krytyka brytyjskiego imperializmu i kolonializmu, eurocentryzmu i pogardy dla odmienności kulturowej. To książka niełatwa pod wieloma względami, jednak warto się z nią zmierzyć, wszak na jednym z poziomów jest to opowieść o każdym z nas, jego uprzedzeniach, ograniczeniach, ciemnych stronach ludzkiej natury, z których nie zawsze chcemy i potrafimy zdać sobie sprawę.

Moja ocena: 4/5

Opublikowane na stronie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/231580/anglicy-na-pokladzie/opinia/20652200#opinia20652200


za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Wiatr od Morza :)

9 komentarzy:

  1. Czyli taka lektura na dłuższy okres czasu, na przykład na zbliżające się jesienne wieczory. Ale powiem Ci, że byłam zaskoczona ilością tłumaczy - dwudziestu jeden, ale patrząc na to z perspektywy charakterów postaci i stylów ich wypowiedzi, ma to głębszy sens :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, ale to bardzo chciałabym ją przeczytać. Tematyka jak wymarzona dla mnie. Niestety teraz nie mam odpowiednio dużo czasu, żeby ją na spokojnie przeczytać :(. Może, jak już się trochę odrobię...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego właśnie się spodziewałam. Książka jest zdecydowanie w moim guście, bo zagadnieniem angielskiego kolonializmu interesuję się już od jakiegoś czasu. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko dostać "Anglików na pokładzie" w swoje ręce. ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. 21 narratorów? Nie wiem, czy bym się nie pogubiła. Ale sama książka bardzo mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń
  5. 21 narratorów? :o O rany, w życiu nie spotkałam się z taką książką. Na "Anglików na pokładzie" zwróciłam uwagę już podczas Twojego stosiku, potem zaintrygowała mnie okładka. Wszelka historia kolonizacji to zwykle okres burzliwy, posiadający tyleż plusów, co minusów. Tasmania, przyznaję, nie kojarzy mi się z niczym ponad pewnego diabła z kreskówek, więc tym bardziej skorzystałabym na tej lekturze - zawsze warto poszerzać horyzonty :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tylu narratorów...jak to ogarnąć, że się tak potocznie wyrażę?;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś czuję, że umęczyłabym się przy tej książce :/

    OdpowiedzUsuń
  8. "Zawiłe konstrukcje zdaniowe" :) :) Coś, z czym walczę u siebie i zwalczyć nie jestem w stanie :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hyhy, mnie też nie jest łatwo, moim rekordem jest zdanie zajmujące 17 linijek, jak mi wyliczyła jedna z blogerek :D Jednakowoż w kilkusetstronicowej powieści to już staje się męczące :D

      Usuń

Spam, reklamy, wulgaryzmy i wypowiedzi niezwiązane z tematem będą natychmiast usuwane.