Tytuł: "Rój"
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka, 2016
Ilość stron: 384
Wydawać by się mogło, że
temat zagrożeń płynących ze strony systemu totalitarnego został już
wyeksploatowany. Mam wrażenie, że po antyutopijnych perełkach formatu Folwarku zwierzęcego czy Wodnikowego Wzgórza (by
pozostać tylko przy zwierzęcych alegoriach), każda kolejna próba zmierzenia się
z tą kwestią, dorzucenia do niej czegoś nowego i odkrywczego jest z góry
skazana na niepowodzenie, zaś śmiałkowie próbujący swych sił w konfrontacji z
doskonałością literackich dzieł, ich wizjonerstwem, ujęciem tematu, siłą
wyrazu, głębią i druzgocącym przesłaniem, w istocie porywają się z motyką na
słońce. Niemniej jednak pojawiają się w literackim światku i tacy; Laline Paull
natchnęła tym razem nie społeczność zwierzęcej farmy czy królikarni, a
zorganizowana społeczność ula skupiona wokół swej królowej, bezwzględnie jej
podporządkowana, zhierarchizowana, poświęcająca całe życie pracy na rzecz
kolektywu... Brzmi znajomo, prawda?
Fenomen pszczelej rodziny aż się prosi o
porównanie z ustrojem totalitarnym, z biurokratyczną machiną, gdzie zniewolona
jednostka jest jedynie nic nie znaczącym trybikiem, zaś wszelkie przejawy
odmienności czy samodzielności są surowo tępione za pomocą narzędzi terroru
pozwalającymi utrzymać ład wewnątrz roju; ład, który jest jednakże warunkiem
jego przetrwania. Autorka pokusiła się o taką fabularną metaforę społeczeństwa
zniewolonego, zindoktrynowanego i totalitarnego, jednak nie zbliżając się nawet
do poziomu wyżej wymienionych dzieł, wyszła poza ramy antyutopii Orwella czy
Adamsa, żeglując w rejony młodzieżowych opowieści o superbohaterach ratujących
świat i to w sposób, dla którego wolę odczytać Rój dosłownie, tylko
i wyłącznie jako opowieść o pszczołach.
Flora 717 rodzi się jako
robotnica najniższego szczebla; podobnie jak inne pszczoły jej rodu ma za
zadanie utrzymywanie ula w czystości. Jej życie zmienia się diametralnie, kiedy
nieoczekiwanie odkrywa, że może – na podobieństwo pszczelich mamek – karmić
królewskie potomstwo. To pierwsze wyłamanie się z powszechnie obowiązującej
hierarchii to dopiero początek wielkich zmian, jakie nastąpią w życiu Flory,
która brawurowo i z determinacją pokonuje kolejne szczeble pszczelej kariery,
nie do przekroczenia dla pozostałych. Buntuje się i narusza odwieczny porządek
ula, niesie mu ocalenie, aby ostatecznie powrócić do zniewolenia, z którego
wyrosła.
Opowieść Laline Paull co prawda nie wytrzymuje porównania z
antyutopijną prozą Orwella czy Adamsa – w końcu wszystko, co można powiedzieć o
totalitaryzmie, zostało napisane o wiele lepiej, ciekawiej, dogłębniej – ale z
całą pewnością imponuje wyobraźnią autorki, prawdziwym literackim kunsztem
przejawiającym się w umiejętności sugestywnego przełożenia wiedzy na temat
życia i obyczajów pszczół w fascynującą fabułę. Fabułę może i wtórną, bazującą
na wyeksploatowanych do cna motywach, ale intrygującą i przykuwającą uwagę.
Życie każdej pszczoły w
roju, zaplanowane od dnia narodzin do chwili śmierci, jest podporządkowane
zbiorowości, zaś na straży bezwzględnego ładu stoi policja, surowo eliminująca
wszelkie ułomności czy przejawy nieposłuszeństwa oraz kapłanki, strzegące kultu
bogini – matki. Siłą egzekwującą dyscyplinę wśród pszczół jest religia, a
raczej starannie wydzielany przez królową feromon działający jak narkotyk, za
pomocą którego kontroluje i wpływa na umysły oraz działania poddanych. Nagrodą
za posłuszeństwo jest ekstatyczne poczucie przynależności i bezpieczeństwa,
jednak za cenę wolności i niezależności. W takiej oto społeczności funkcjonuje
bohaterka. Jako że rodzi się w niej świadomość własnej indywidualności, udaje
się jej pokonać niemal wszystkie stopnie w ulowej hierarchii, a nawet sięgnąć
po przywilej zarezerwowany wyłącznie dla królowej, toczy wewnętrzną walkę,
rozdarta między wrodzonym imperatywem służenia zbiorowości a miłością
macierzyńską i potrzebą postępowania w zgodzie z własnym, nie całego roju,
sumieniem. Buntuje się przeciw absolutnej kontroli sprawowanej przez kapłanki,
eliminacji słabszych jednostek egzekwowanej przez policję – co prawda głównie
na poziomie wewnętrznego konfliktu sumienia, ale jednak. Kiedy nadejdzie czas,
Flora zdecyduje się na działanie.
Mam wrażenie, że w Roju Laline Paull zbyt dużo wrzuciła do jednego worka. Prezentuje wizję świata, w
którym utopijna idea państwa totalitarnego czy też religijnej sekty została
wcielona w życie i pokazuje, jak wielkie stanowi ona zagrożenie dla wolności i
niezależności jednostki. Pszczela społeczność, ze względu na swą strukturę,
przypomina ustrój matriarchalny, co również znajduje odzwierciedlenie w fabule
powieści: mamy równe i równiejsze siostry skupione wokół dającej życie matki
oraz trutnie, żerujące na pracy robotnic i służące wiadomemu celowi, a zarazem
bezlitośnie eliminowane, kiedy już swój obowiązek spełnią. Interpretacja
narzuca się sama, zwłaszcza, że autorka robi wszystko, by czytelnikowi nie
umknęło nic z porównania, które próbuje narzucić. Nawet nie trzeba doszukiwać
się aluzji do feminizmu i gloryfikacji macierzyństwa, zwłaszcza samotnego macierzyństwa;
wydaje się, że w powieści Paull przebijają całkiem wyraźne echa jej poglądów i
przekonań, będących komentarzem do sytuacji współczesnej kobiety oraz
społecznych ról kobiet i mężczyzn. Trochę to wszystko dziwaczne i bezładne, bo
z jednej strony krytykuje system totalitarny jako taki, matriarchat również
pozostawia wiele do życzenia, ale zarazem trutnie – mężczyźni są be, bo zależy
im tylko na jednym. Pozostaje indywidualna jednostka – silna, zdeterminowana,
pokonująca własne ograniczenia i stawiająca czoło światu, której sens życia
stanowi nie praca dla roju, ale macierzyństwo. Pszczoła – superbohaterka, która
w swoim życiu osiągnęło wszystko – zdążyła nawet mieć dziecko i zapewnić mu
przyszłość.
Rozumiem, że Laline Paull
chciała wycisnąć z motywu pszczelego roju ile się da, wskazać jak najwięcej
podobieństw do świata ludzi i współczesnych tendencji społecznych, ale mam
wrażenie, że poniosła ją wyobraźnia. Być może nie miała ambicji tworzenia
wielkiej literackiej metafory totalitarnego społeczeństwa i ludzkiego losu –
zresztą lektura pokazała, że za bardzo nie ma ku temu predyspozycji i
umiejętności, by udźwignąć ciężar takiego porównania – a jedynie uświadomienia,
że ludzkie życie w wielu aspektach przywodzi na myśl życie pszczoły jako fragmentu
roju. Problem w tym, że fabuła sprawia wrażenie nie do końca przemyślanej,
szczególnie w kwestii przesłania, które jest dość mętne, chaotyczne, w wielu
momentach sprzeczne i tak bardzo uproszczone i naiwne, że aż boli. Zbyt wiele
miała autorka do powiedzenia, a raczej do wykrzyczenia, bo przesłanie jest
podane w sposób mało subtelny, wyłożony jak kawa na ławę, ale w najmniejszym
stopniu niepogłębiony – przypomina nie fabułę powieści, a raczej manifest
wymalowany dużymi literami na plakacie. Oczywiście, wyrobiony literacko
czytelnik nie skupi się jedynie na przygodach pszczelej superbohaterki
próbującej po swojemu przeżyć własne życie na przekór wszystkiemu, bez trudu
wyłapie nawiązania do antyutopijnych klasyków gatunku, ale z pewnością nie
dzięki staraniom autorki, a własnej wiedzy i oczytaniu. Laline Paull
niespecjalnie zagłębia się w temat, nie analizuje przedstawionych przez siebie
zjawisk, lecz jedynie je sygnalizuje, przechodzi nad nimi do porządku
dziennego, licząc na inteligencję odbiorcy, a jednocześnie narzuca mu sposób
interpretacji, pozostający w duchu jej własnych przekonań, co zawsze budzi we
mnie wewnętrzny sprzeciw, na dodatek na tyle mętnych i nieskrystalizowanych, że
właściwie trudno dopatrzeć się jakiejś spójnej, sensownej wizji i zrozumieć, co
właściwie chciała przekazać czytelnikowi. Być może jedynie ukazać pewne
tendencje i zjawiska występujące we współczesnym świecie, czy raczej
społeczeństwie, ale i do tego potrzeba czegoś więcej niż usilnej próby
dopasowania obyczajów pszczelich i ludzkich – na przykład umiejętności
spojrzenia z szerszej perspektywy, wyjścia poza własny punkt widzenia, o
wcześniejszej analizie badań socjologicznych i psychologicznych nawet nie
wspomnę.
Nie da się ukryć, że Rój to powieść paraboliczna; stawia uniwersalne pytania o to, jak wiele
wolności jesteśmy w stanie poświęcić dla
wygody, bezpieczeństwa i poczucia przynależności, a także o granice buntu i
realną możliwość kształtowania własnego losu. Laline Paull nie zagłębia się w
zagadnienia, które podnosi w swojej powieści, ale niezwykle barwnie i
sugestywnie je kreśli, co niestety nie chroni jej przed nazwaniem literacką
wydmuszką. Wrażenie, jakie pozostawia lektura, to nie do końca przemyślana
koncepcja, która może i daje radę w swych podstawowych założeniach, ale wraz z
rozwojem fabuły zwyczajnie rozłazi się w szwach, jakby autorka nie wiedziała,
co tak naprawdę chce przekazać czytelnikowi. Ideologicznie wyszła z tego
średnio strawna, chaotyczna, mętna mieszanka, aspirująca, mimo pozorów
literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej, do czegoś bardziej wzniosłego i
nowatorskiego (pomysłowa metafora, karkołomne wplecenie motywu superbohatera,
nawiązania do klasyków powieści antyutopijnych, próba diagnozy współczesnego
społeczeństwa). Tak naprawdę jedynym prawdziwym pozytywem Roju jest możliwość
odczytania powieści… dosłownie – jako historię o życiu i obyczajach pszczół,
podaną w niezwykle atrakcyjny, przemawiający do wyobraźni sposób. I taką
powieść Wam polecam.
Moja ocena: 3/5
Opublikowane na stronie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3688572/roj/opinia/35646598#opinia35646598
za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Prószyński i s-ka ;) |
Świetna recenzja :) Zastanawiałam się chwilę nad lekturą "Roju", bo opis mnie zaintrygował i sporo obiecywał, jednak w końcu się nie zdecydowałam z braku czasu, i po Twojej opinii widzę, że nie straciłam zbyt wiele. Lepiej nadrobię "Wodnikowe Wzgórze" (którego jeszcze nie czytałam, a Literackie wydaje niebawem piękne wznowienie!) :) Bo "Folwark zwierzęcy" już znam i uwielbiam.
OdpowiedzUsuńStraciłaś rewelacyjnie opisaną pszczelą społeczność, choćby tylko dlatego warto przeczytać tę książkę. Mając większe oczekiwania można się rozczarować. 😉
UsuńMnie z kolei zastanawiało, czy "Rój" jest podobny do książki "Sekretne życie pszczół"? Ale z tego co piszesz, tyle mają wspólnego, że w obu mowa o pszczołach. Natomiast intryguje mnie w książce Paull to jak ukazano matriarchat - ten temat niezbyt często pojawia się w literaturze.
OdpowiedzUsuńNie czytałam tej akurat powieści Sue Monk Kidd, ale nie sądzę, żeby były podobne ☺
UsuńMatriarchat panował w ulu i jeśli patrzeć na to dosłownie, to mamy bardzo ciekawy obraz pszczelej społeczności. Jeśli przeniesiemy go na grunt naszego społeczeństwa, też mogłoby być ciekawie, gdyby autorka zechciała rozwinąć i pogłębić to porównanie 😉
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie tylko ja po przeczytaniu tej książki stwierdziłam: "Meh". Niewykorzystany potencjał, za duży medialny szum (Puzyńskiej to chyba nigdy nie wybaczę tego porównania do "Folwarku zwierzęcego") i nawet przyjemna, baśniowa narracja z zaczątkiem głębszej myśli, która gdzieś się zgubiła. Ale jednak książka zbiera bardzo pozytywne recenzje, choć myślę, że jest tylko "dobra".
OdpowiedzUsuńFaktycznie - podobnie, ale więcej z tej książki wycisnęłaś i bardziej krytycznie do niej podeszłaś.
OdpowiedzUsuńMoże rzeczywiście lepiej patrzeć na tę powieść jak na książkę o pszczołach, choć aspiruje ona dużo wyżej.