dziś mam dla Was kolejny wywiad z zagranicznym pisarzem - tym razem padło na Warrena FitzGeralda, autora powieści "Krzykacz z Rwandy" (moja recenzja) wydanej nakładem wydawnictwa Mała Kurka w 2012 roku. Wybór rozmówcy był nieprzypadkowy - w tym roku mija dwudziesta rocznica ludobójstwa w Rwandzie - jednego z tych niechlubnych wydarzeń w historii XX wieku, o których po prostu powinniśmy pamiętać. Mam nadzieję, że przybliżenie sylwetki autora tej znakomitej powieści dodatkowo zachęci Was do sięgnięcia po lekturę.
http://www.warrenfitzgerald.co.uk/ |
Karolina Małkiewicz: W tym roku mija dwudziesta rocznica ludobójstwa w Rwandzie - rzezi trwającej sto dni, podczas której z rąk Hutu zginęło niemal milion Tutsi. Skąd pomysł, by napisać książkę inspirowaną tamtymi tragicznymi wydarzeniami? Czy chciałeś w ten sposób oddać hołd ofiarom, opowiedzieć o swoich emocjach?
Warren FitzGerald: Na temat ludobójstwa w Rwandzie powstało mnóstwo książek - czy to beletrystyki, czy to publikacji non-fiction, więc nie czułem szczególnego przymusu, by napisać o tych wydarzeniach. Miałem jednak nadzieję, że "Krzykacz z Rwandy" ponownie zwróci na nie uwagę świata i jeśli tak się stało, to już czyni tę pozycję wartościową, gdyż o takich wydarzeniach nigdy nie powinniśmy zapominać.
Moja powieść jednak nieco różni się od większości, gdyż nie tylko dotyczy wydarzeń, jakie miały miejsce w Rwandzie w 1994 roku, ale też opowiada o Londynie i tamtejszym społeczeństwie sprzed dwudziestu lat. Porównując to, co zdarzyło się w tym afrykańskim kraju z problemami mojego własnego społeczeństwa uświadomiłem sobie, jak błahe są one w istocie. Mieszkańcy krajów rozwijających się na każdym niemal kroku mają do czynienia ze sprawami dotykającymi kwestii życia i śmierci, podczas gdy problemy "pierwszego świata" wydają się przy nich sztuczne i nieistotne. Tak, chciałem swoją książką złożyć hołd ofiarom ludobójstwa, ale również pokazać powierzchowność naszych własnych problemów w kontekście tych, z jakimi muszą się mierzyć mieszkańcy Afryki.
KM: Z nielicznych informacji o Tobie znalezionych w sieci można się dowiedzieć, że byłeś w Rwandzie jako wolontariusz i uczestniczyłeś w budowie centrum zdrowia w Kibungo. W jaki sposób tam trafiłeś? Skąd taka potrzeba? Czy miałeś okazję odwiedzić Rwandę jeszcze przed wybuchem konfliktu?
WF: Do Rwandy trafiłem w 2009 roku jako wolontariusz. Byłem pewien, że wolontariat, praca i codzienne życie w lokalnej społeczności pozwolą mi lepiej zrozumieć i bardziej wczuć się w świat, jaki opisałem w "Krzykaczu z Rwandy". Wtedy miałem już wybrane miejsce akcji powieści - było to Kibungo w południowo-wschodniej części kraju, więc wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy pewna organizacja pozarządowa po raz pierwszy ogłosiła, że szukają wolontariuszy, których można byłoby wysłać do Kibungo! Zarejestrowałem się bez wahania i nigdy nie żałowałem swojej decyzji. Do Rwandy jako wolontariusz wracałem jeszcze dwukrotnie, byłem także na Sri Lance, w Peru i Nikaragui, w każdym z tych miejsc znajdując inspiracje - nie tylko literackie, ale również w wymiarze osobistym.
KM: Czy miałeś okazję rozmawiać z Rwandyjczykami po masakrze? Spędziłeś sporo czasu w tym kraju, co sądzisz o relacjach między Hutu i Tutsi kiedyś i dziś?
WF: Wydaje mi się, że społeczeństwo pomału podnosi się z traumy, głównie dzięki młodym ludziom zasypuje przepaść, która rozdzieliła te dwa plemiona. To, co zaobserwowałem, ma pewne przełożenie w fabule powieści: 10-letnia bohaterka, Clementine, jest w stanie wiele nauczyć należącego do starszego pokolenia samotnika Ashleya, który zgubił gdzieś po drodze sens życia. W Rwandzie młodzi ludzie nie myślą już o sobie jako o Hutu czy Tutsi, ale właśnie jako o Rwandyjczykach. Mimo tych niewątpliwie pozytywnych zmian, wciąż jest mnóstwo goryczy i żalu wśród tych, którzy w 1994 stracili swoich bliskich - zwłaszcza, kiedy widzą swoich oprawców na wolności, mijają ich na ulicach.
Ogromnym problemem w Rwandzie po 1994 roku były przeludnione więzienia, zapełnione skazanymi za zabójstwa. By jakoś się z tym uporać, przywrócono dawny, plemienny system wymiaru sprawiedliwości zwany Gacaca, który miał działać na poziomie lokalnym. Generalnie w jego gestii leżało dokonanie pojednania między katami i ofiarami, co do dziś budzi wielkie emocje i kontrowersje. Aktualnie zgłębiam ten temat, który będzie motywem przewodnim mojej następnej powieści, kontynuacji "Krzykacza...", którą mam nadzieję opublikować w najbliższym czasie.
KM: W jaki sposób masakra z 1994 roku wpłynęła na twój sposób postrzegania Rwandy? Masz jakieś przemyślenia na temat aktualnej sytuacji politycznej i społecznej w tym kraju? Utrzymujesz kontakt z Rwandyjczykami?
WF: Jak większość ludzi z naszego kręgu kulturowego do 1994 roku w ogóle nie miałem pojęcia o sytuacji w tym kraju. To jeden z powodów, dla których w powszechnej świadomości istnieje bardzo negatywny obraz Rwandy, postrzeganej tylko i wyłącznie przez pryzmat ludobójstwa. Udało mi się nieco poznać ten kraj i jego mieszkańców, nawiązać wiele przyjaźni i bardzo chciałbym pokazać go światu z innej, pozytywnej strony. Miałem szczęście spotkać wielu wspaniałych ludzi nie tylko w Rwandzie, ale także w Wielkiej Brytanii, gdzie w czasie pracy nad książką poznałem wielu uchodźców.
Rząd Rwandy przyczynił się do znacznego postępu, jaki dokonał się w ostatnich latach w tym kraju. Wiele zdziałał nie tylko w kwestii ochrony środowiska, ale dzięki inwestycjom w infrastrukturę uczynił Rwandę jednym z wiodących krajów Afryki w zakresie technologii i gospodarki. Można również zaobserwować wzrost poziomu edukacji wśród dziewcząt - Rwanda jest pierwszym krajem na świecie, gdzie większość parlamentarzystów stanowią kobiety. Oczywiście pojawiają się głosy, że rząd staje się nazbyt autorytarny, a krajem zaczyna rządzić dyktatura - mam nadzieję, że to nieprawda, bo inaczej groziłoby to powtórzeniem wydarzeń sprzed dwudziestu lat.
KM: Tytuł twojej powieści nawiązuje do nazwy ptaka wydającego odgłos ostrzegający przed niebezpieczeństwem, jest więc symboliczny. Czy należy go traktować jako zwiastun dramatu małej bohaterki powieści czy też raczej chodziło ci o nawiązanie do głosu spikera radiowego podżegającego do rzezi Tutsi?
WF: Wymieniłaś chyba wszystkie możliwe sposoby interpretacji tytułu, i wszystkie są poprawne. Kiedy w powieści po raz pierwszy pojawia się Clementine, obserwujemy, jak jej przyjaciółka Jeanette płoszy ptaki z gałęzi drzew. Choć Clem jest niewinna, ma wrażenie, że ptaki i na nią patrzą oskarżycielskim wzrokiem, jakby nie widziały różnicy między nią a Jeanette, jakby nie miało to dla nich znaczenia, że tylko jedna z nich robi im krzywdę. Takie uprzedzenia są powszechne także w świecie ludzi, o czym dobitnie świadczą wydarzenia, jakie rozegrały się w tym kraju. To uprzedzenia są największym zagrożeniem dla dziecięcej niewinności.
KM: Jedną z narratorek powieści jest mała rwandyjska dziewczynka. Czy było trudno pisać o wydarzeniach z jej perspektywy, perspektywy dziecka?
WF: Uwielbiam pisać z perspektywy dziecka, ponieważ to najlepszy sposób, by pokazać absurdalność zachowań i czynów dorosłych. To nie jest trudne dopóty, dopóki nie zapominasz, jak to jest być dzieckiem. Wielką sztuką jest nie zatracić dziecięcej wrażliwości w toku zwykłego, codziennego życia.
KM: Czy Clementine to postać autentyczna czy odbijają się w niej przeżycia wielu innych ofiar ludobójstwa?
WF: Clementine ucieleśnia wszystkie ofiary i dziecięcą niewinność. Jest ilustracją myśli Wordswortha, który powiedział, że dziecko jest ojcem człowieka. Bez niej mój angielski bohater Ashley nigdy nie odnalazłby w sobie pokładów szlachetności i miłości.
KM: Fabuła powieści częściowo rozgrywa się podczas rzezi w Rwandzie, przewijają się przez nią najstraszliwsze obrazy: sąsiedzi mordujący sąsiadów, radiowy spiker nawołujący do ludobójstwa, przyglądający się wszystkiemu żołnierze w błękitnych hełmach. Czy pisanie o tym było tą najtrudniejszą częścią pracy nad książką? Jak przebiegało zbieranie materiałów do pisania powieści?
WF: Nie wydaje mi się, by była to najtrudniejsza część pracy nad książką. Wręcz przeciwnie - pisanie o rzeczywistości tak diametralnie różnej od tej dobrze mi znanej, było zaskakująco łatwe. Być może dlatego, że moja wyobraźnia miała wtedy największe pole do popisu. Oczywiście nie mogłem zrezygnować z zakorzenienia fabuły w rzeczywistości i trzymania się faktów, a było to konieczne, by nie robić taniej sensacji - kluczem do tego były szczere rozmowy z ocalałymi z rzezi Rwandyjczykami.
Dużo więcej trudu musiałem włożyć w pisanie o rzeczach doskonale mi znanych - na przykład o życiu w Londynie - pewnie dlatego, że byłem zbyt blisko nich i miałem zaburzoną perspektywę, ciężko było mi zdobyć się na obiektywizm.
KM: "Krzykacz z Rwandy" idealnie wpisuje się w prozę o ludobójstwie w Rwandzie, wystarczy wspomnieć chociażby Jeana Hatzfelda i jego "Strategię antylop", "Sezon maczet" i "Nagość życia" lub filmy takie jak "Hotel Rwanda", "Czasem w kwietniu" i "Podać rękę diabłu". Czy któryś z tych obrazów zainspirował także Ciebie?
WF: Proza Jeana Hatzfelda była wyjątkowo użytecznym źródłem informacji, szczególnie "Sezon maczet", który skupia się na szczegółowych wywiadach z oprawcami. Myślę, że najlepsze powieści powinny prezentować różne punkty widzenia bez wydawania wyroku, bez osądzania. Mam nadzieje, że dałem czytelnikowi dostateczny wgląd w umysły i motywy zarówno sprawców jak i ofiar. Ważne jest, by zdać sobie sprawę, że także wielu z tych, którzy dokonywali masowych mordów w 1994 roku, żyło w strachu o własne życie, obawiając się działań bojówek podżeganych do akcji przez pełne nienawiści komunikaty radiowe.
KM: Czy napisanie powieści zmieniło coś w twoim życiu?
WF: "Krzykacz z Rwandy" pozwolił mi otworzyć się na świat na wiele różnych sposobów. Dostrzegłem, że gotowe historie są dookoła mnie, na wyciągnięcie ręki lub po drugiej stronie świata. Każda podróż jest dla mnie czymś na kształt lektury jednej strony z najwspanialszej księgi życia.
KM: Planujesz pisanie kolejnych powieści?
WF: Jak już wspominałem, niebawem ukaże się druga część "Krzykacza z Rwandy". Póki co jest dostępna moja ostatnia powieść "Tying Down The Sun", na razie jako e-book i w oprawie broszurowej. Opowiada ona o losach zakładników w kolumbijskiej dżungli. Po szczegóły zapraszam na moją stronę internetową: www.warrenfitzgerald.co.uk
KM: Czym się zajmujesz w życiu? Możesz opowiedzieć, jak wygląda twój zwykły dzień? Jakie masz plany na przyszłość?
WF: Najpiękniejsze w moim życiu jest to, że żaden dzień nie jest podobny do poprzedniego. I to mi się podoba! Najlepiej pisze mi się z rana, resztę czasu zajmuje mi zwykłe życie i szukanie kolejnych inspiracji. W tej chwili pracuję nad filmem dokumentalnym, który nakręciłem tego roku w Nikaragui; opowiadam w nim o życiu w społeczności mieszkającej na wysypisku śmieci. Film nosi tytuł "Gringos in the Garbage", więcej można o nim przeczytać na mojej stronie.
Świetny wywiad z wyjątkowym pisarzem. Myślę, że to niezwykły akt odwagi, by jechać w tak niebezpieczny zakątek świata jako wolontariusz.
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńRzeczywiście, bardzo odważny sposób na życie wybrał autor, ale z wywiadu wnioskuję, że przynosi mu mnóstwo satysfakcji:)
Jak dla mnie w "Krzykaczu z rwandy" bardzo mocno ukazany jest problem samookaleczania i przemocy rodzinnej. Brzmi pzrejmująco. Ta przemoc ma to samo źródło co przemoc w Rwandzie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Tyle że mnie bardziej poruszyły fragmenty opisujące codzienność w Rwandzie w czasie chaosu, to na nie zwróciłam większą uwagę, choć fakt, autor znalazł interesujący sposób, by je połączyć z tymi rozgrywającymi się w Londynie.
UsuńNie znam książek tego autora, ale muszę jak najszybciej to zmienić.
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam publikację o ludobójstwie w Nankinie i byłam wstrząśnięta.
Gdzieś wpadł mi w oko tytuł, o którym wspominasz - zdaje się, że czytałam recenzje, podobno wyjątkowo drastyczna i poruszająca lektura.
UsuńRewelacyjny wywiad! Pan pisarz narobił mi ogromnej ochoty na książkę! Aż dziwne, ze jeszcze nie wpadła w moje ręce...
OdpowiedzUsuńOjej, jeszcze pamiętam jak płakałam czytając "Krzykacza z Rwandy". Niesamowity człowiek, bardzo dobry pisarz.
OdpowiedzUsuńKochana, gratuluję kolejnego świetnego i profesjonalnego wywiadu!
OdpowiedzUsuń