Tytuł: "Pan Darcy nie żyje"
Wydawnictwo: Czwarta Strona, 2015
Ilość stron: 340
Okładka: zintegrowana
Kiedy Magdalena Knedler, moja redakcyjna koleżanka z
Obliczy Kultury, autorka wielu znakomitych felietonów, recenzji i opowiadań,
zapytała mnie, czy zechciałabym przeczytać jej powieściowy debiut i napisać o
nim parę słów, nie wahałam się ani chwili. Zwykle bardzo ostrożnie i ze
zrozumiałym sceptycyzmem podchodzę do literackich debiutów, biorąc poprawkę na
wszelkie możliwe mankamenty i niedociągnięcia nieuchronnie w nich się pojawiające;
oceny utworu wcale nie ułatwia też fakt, że jego autor należy do grona
lubianych i cenionych znajomych - czasem naprawdę trudno jest krytycznie
ustosunkować się do dzieła autora, którego darzymy sympatią. Mnie szczęśliwie
podobne dylematy ominęły, gdyż znając lekkie pióro, świetny styl i znakomity
warsztat Magdaleny Knedler - czyli coś, o czym niejeden debiutant może tylko
pomarzyć - byłam przekonana, że autorka śpiewająco poradzi sobie z wyzwaniem,
jakim jest stworzenie dobrej powieści. Nie byłam jednak przygotowana na to, że
będzie to wykonanie nie tyle śpiewające, co... brawurowe!
Już sam pomysł na fabułę wydał mi się oryginalny,
tyleż intrygujący, co zabawny; kryminał, którego akcja rozgrywa się na planie
filmowym podczas kręcenia kolejnej ekranizacji Dumy i uprzedzenia, w cudownie
ironiczny i figlarny sposób nawiązuje do obsesji filmowców dążących do
stworzenia adaptacji powieści Jane Austen doskonalszej niż ta z 1995 roku oraz
postaci pana Darcy’ego, która przyćmiewałaby kreację Colina Firtha. Koncept ten
stał się punktem wyjścia fabuły powieści Magdaleny Knedler, opowiadającej o
perypetiach członków pewnej ekipy filmowej, z których każdy skrywa przed
światem jakiś sekret, walczy ze słabościami i demonami przeszłości czy próbuje
uporać się z życiowym dramatem. I niczym w greckiej tragedii, w jednym miejscu
– w malowniczej scenerii urokliwego dworku Bridebridge Hall – gromadzą się
bohaterowie – aktorzy i członkowie ekipy – obciążeni własnymi i cudzymi
problemami i tajemnicami, uwikłani w dziwne, niejasne relacje i zależności,
które zagęszczają panującą na planie atmosferę, jakby nie dość było kotłowaniny
emocji i uczuć o różnej barwie i natężeniu, będących wynikiem zawodowej
rywalizacji, różnic charakterów czy życiowych doświadczeń. Kiedy w tajemniczych
okolicznościach ginie nielubiany, mający ze wszystkimi na pieńku odtwórca roli
pana Darcy’ego, Peter Murphy – podejrzani są wszyscy, każdy miał bowiem powód,
by chcieć jego śmierci, nie każdy zaś może przedstawić przekonujące alibi.
Prace na planie filmowym zostają wstrzymane, obok policyjnego śledztwa toczy
się równolegle inne, bo i członkowie ekipy próbują we własnym zakresie
rozwiązać zagadkę śmierci Murphy’ego, starając się jednocześnie zachować swoje sekrety w tajemnicy.
Pan Darcy nie żyje to jeden z najbardziej udanych
powieściowych debiutów, z jakimi miałam do czynienia, co mnie właściwie nie
dziwi, zważywszy na fakt, że miałam okazję poznać wcześniej literacko –
warsztatowe możliwości Magdaleny Knedler. I choć trochę obawiam się, że mój
entuzjazm może niektórym wydać się przesadny czy nieszczery, nie mogę go
ukrywać, bo byłoby to zwyczajnie niesprawiedliwe wobec autorki. Nie macie
pojęcia, jak bardzo się cieszę, że moja sympatia dla niej może iść w parze z
pozytywną oceną jej dzieła! Bo w istocie Pan Darcy nie żyje to powieść, która
nie ma żadnych słabych stron i dosłownie każdy jej aspekt jest dopracowany i
dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. Jakikolwiek z zarzutów, które tak
często pojawiają się przy analizie debiutanckich utworów, nie ma tu racji bytu
– warsztat jest doszlifowany, styl naturalny i swobodny, pióro lekkie, dzięki
czemu lektura jest prawdziwą przyjemnością. Ogromną zaletą jest wciągająca,
niebanalna fabuła oparta na oryginalnym pomyśle będącym wynikiem fascynacji
autorki twórczości Jane Austen – jednak i tu Magdalena Knedler zaskakuje
czytelnika, gdyż jej powieść nie jest fanowską kontynuacją czy wariacją prozy
angielskiej pisarki; Duma i uprzedzenie stanowiła jedynie impuls do
stworzenia czegoś zupełnie nowego, zadziwiająco świeżego, na wskroś
współczesnego, a jednak pełnego nawiązań i aluzji do powieści Austen. Bo choć
nie trzeba być wielbicielem i znawcą twórczości tej dziewiętnastowiecznej
pisarki, by doskonale bawić się w trakcie lektury, jednak znajomość jej prozy
pozwala wychwycić pewne smaczki ukryte w treści, dzięki czemu lektura dostarcza
dodatkowej frajdy, staje się bogatsza i jeszcze bardziej intrygująca.
Pan Darcy nie żyje to wyjątkowo udane połączenie
komedii, powieści obyczajowej i kryminału, przy czym wszystkie te trzy elementy
występują w doskonale zrównoważonych proporcjach. Autorka swobodnie i z dużym
wdziękiem pokonuje granice konwencji i czerpie z nich to, co najlepsze. Dzięki
tej wszechstronności przykuwa uwagę świetnie skonstruowana, misternie utkana
intryga kryminalna, którą doceniamy coraz bardziej wraz z rozwojem fabuły.
Autorka umiejętnie i z wyczuciem podsuwa czytelnikowi fałszywe tropy, wodzi go
za nos, nieraz daje w niego prztyczka i do samego końca trzyma w napięciu i
niepewności co do tożsamości sprawcy całego zamieszania na planie filmowym.
Wielką zaletą powieści są wyraziście nakreślone sylwetki bohaterów – z
psychologiczną wiarygodnością, nutką dramatyzmu, ale obleczone nie w
sentymentalizm i patos – bo i w tę stronę zdarza się podążać nawet bardziej
doświadczonym autorom – a humor i ironię, które jednak nie przekreślają powagi
konkretnych wątków ani nie odbierają głębi postaciom bohaterów. Lekkości
fabule, a zwłaszcza poważniejszej, obyczajowej tematyce, przydają dowcipne,
naturalnie brzmiące dialogi oraz niezwykle sugestywny humor słowny i
sytuacyjny. Magdalena Knedler nie tylko z wyczuciem łączy konwencje, ale też
dokładnie wie, kiedy należy zmienić ton i nastrój, by nie przytłoczyć lub nie
znużyć czytelnika, lecz utrzymać jego uwagę i zainteresowanie, a nawet je
podkręcić. Potrafi manipulować emocjami odbiorcy – w najlepszym znaczeniu tego
słowa. Udało jej się nie wpaść w pułapkę sentymentalizmu i schematyzmu, lecz
stworzyć coś całkowicie nowego, świeżego, ożywczego niemal. Pozostaje mieć
nadzieję na kolejne książki autorki – zważywszy na istne trzęsienie ziemi,
jakie zafundowała czytelnikom w swoim debiucie, teraz napięcie może już tylko
wzrastać. Czego Magdalenie, Wam i sobie życzę.
Moja ocena: 5/5
Za książkę serdecznie dziękuję Autorce :)
Widzę, że to książka w moim guście:) Fajnie, że mogłaś z czystym sumieniem nawychwalać koleżankę:) Tylko pozazdrościć takich znajomości:D
OdpowiedzUsuńUwielbiam połączenie powieści obyczajowych z dużą dawką humoru i nieoczekiwanym wątkiem kryminalnym. Widać po Twojej opinii, że nie ma co się wahać nad omawianym debiutem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJuż w trakcie lektury nabrałam przekonania, że M. Knedler jest taką pisarką "skończoną"; cóż z tego, że to debiut powieściowy, skoro od razu wszystko jest na swoim miejscu i nie trzeba czekać, aż autorka rozwinie skrzydła z następnymi utworami, bo ona już to zrobiła:) A teraz może być tylko jeszcze lepiej:)
OdpowiedzUsuńOjej, i jak tu się nie skusić? Książka już w moich rękach - niedługo zabieram się za czytanie!
OdpowiedzUsuńKarolina, to pierwsza recenzja tej książki, jaką przeczytałam. Oczywiście miga mi w sieci cały czas, a tytuł wydał się od razu intrygujący. I co? I teraz nie mogę się doczekać lektury! Chyba poproszę o taki prezent na gwiazdkę:) Wiesz, doskonale rozumiem twoje obawy jeśli chodzi o debiutantów. Straszne jest jeśli trzeba krytykować powieść osoby, którą się lubi. Dobrze, że nie musiałaś tego robić:)
OdpowiedzUsuńTak sobie czytam o czym ta książka jest i aż mi się ciśnie na usta: co za genialny pomysł! ;) Chętnie przeczytam i tak, jak już ktoś wspomniał powyżej - pozazdrościć tak utalentowanych znajomych ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać, zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuń