Tytuł: "Księżyc nad Soho"
Wydawnictwo: Mag, 2014
Ilość stron: 338
Okładka: miękka
Ben Aaronovitch swoimi Rzekami Londynu w sposób absolutnie przebojowy pokazał, jak wiele można jeszcze wykrzesać z mocno wyeksploatowanego gatunku urban fantasy. Odkrywanie sekretów brytyjskiej metropolii i poznawanie jej drugiego, na wskroś przesiąkniętego magią oblicza, za sprawą adepta tejże sztuki i londyńskiego posterunkowego w jednej osobie, okazało się strzałem w dziesiątkę. Połączenie niebanalnego pomysłu, zwariowanych rozwiązań fabularnych, ironicznego humoru i rewelacyjnie wręcz oddanego klimatu miasta zaowocowało zaskakująco atrakcyjną i pełną uroku powieścią, która kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Na szczęście powstała jej kontynuacją, a czytelnicy, którzy podobnie jak ja zachwycili się wizją autora, mają okazję powrócić do Londynu w towarzystwie Petera Granta - jednego z wybrańców potrafiących dostrzec magię, rozpoznać efekty jej działania, a czasem nawet zaradzić jej skutkom - tym razem na kartach Księżyca nad Soho.
Od wydarzeń, jakie miały miejsce w Rzekach Londynu, minęło kilka miesięcy. Peter Grant wciąż próbuje pogodzić się z tym, co przydarzyło się Lesley, jednocześnie wytrwale doskonaląc swe magiczne umiejętności pod okiem Nightingale'a - szefa tajnej policyjnej komórki do spraw nadprzyrodzonych i ostatniego czarodzieja w Anglii. Pracownik policji jednego z najludniejszych miast świata nie może jednak narzekać na nudę - wkrótce wydział Petera dostaje do rozwiązania kolejną sprawę. A właściwie dwie: pierwszą jest śledztwo dotyczące śmierci mężczyzn okaleczonych w bardzo specyficzny sposób przez istotę nazywaną roboczo Bladą Damą, jednak jest to wątek raczej marginalny. Osią fabuły jest sprawa niewyjaśnionych zgonów wśród jazzowych muzyków z dzielnicy Soho. Peter, który w pobliżu zwłok słyszy rozbrzmiewającą melodię jazzowych standardów, wpada na trop istot żerujących na muzycznym talencie, odkrywa, że cała historia sięga czasów II wojny światowej, i co gorsza - wchodzi w drogę śmiertelnie niebezpiecznemu, magicznego przeciwnikowi.
Druga odsłona przygód Petera Granta opiera się co prawda na schemacie znanym z Rzek Londynu, ale po pierwsze: jest zbyt wcześnie, by pewne rozwiązania fabularne znudziły się czytelnikowi, po drugie - schemat jest na tyle atrakcyjny i dopuszcza możliwość tylu zaskakujących i ciekawych rozwiązań, że znużenie raczej nam nie grozi. A w Księżycu nad Soho dzieje się naprawdę sporo, choć można się momentami zastanawiać, czy takie nagromadzenie wątków rzeczywiście przysłużyło się fabule. Jak na drugi tom przystało, pojawiają się w nim postaci znane już czytelnikowi z lektury Rzek Londynu, jak chociażby bóstwa Tamizy, jednakże dzieje się to na peryferiach głównego nurtu i raczej dla podkreślenia ciągłości fabuły obu części. Przewija się tu również wątek śledztwa, które nie znalazło finału w poprzedniej powieści - sprawa Bladej Damy uzbrojonej w vagina dentata - lecz i tu próżno oczekiwać jego zakończenia. Na obrzeżach głównego wątku, czyli tajemniczych zgonów muzyków jazzowych, pojawiają się nie tylko kontynuacje - np. kwestia przeszłości Nightingale'a czy wypadku Lesley (dość skąpe i drażniące ciekawość, z zaspokojeniem której trzeba jednak poczekać do następnych tomów serii), ale i zamknięte wątki (np. romans bohatera z Simone czy historia jazzowych wampirów) oraz - co szczególnie intrygujące - te będące zapowiedzią przyszłych wydarzeń, ledwie zasygnalizowane (konfrontacja z Magiem zapowiadającym się na potężnego przeciwnika).
Fabuła ewoluuje powoli, ale konsekwentnie - powiększa się grono bohaterów - i tych całkiem zwyczajnych (choć może lepiej byłoby użyć określenia "śmiertelnych", bo zwyczajny tu nie jest nikt), i nadprzyrodzonych, a każdy z nich ma do odegrania konkretną rolę; na pierwszy rzut oka widać, że z cała pewnością każdy z rozpoczętych wątków czy choćby epizodów znajdzie swą kontynuację wcześniej czy później i nie utkną one w martwym punkcie - sygnały przemawiające za tym są na tyle wyraźne, że czytelnikowi pozostaje tylko roztrząsanie kwestii, kiedy i w jakich okolicznościach to nastąpi.
Mimo nagromadzenia wątków akcja nie jest tak wartka i dynamiczna, jak w Rzekach Londynu. Śledztwo prowadzone przez Granta, nadające ton całej fabule, snuje się raczej niespiesznie i tylko momentami nabiera tempa. Nie jest to jednak wadą Księżyca nad Soho - akcja idealnie komponuje się z klimatem powieści, a ten z kolei ściśle jest powiązany z przedmiotem śledztwa. Poszukiwania przyczyny lub sprawcy tajemniczych zgonów muzyków jazzowych wymagają od bohatera wtopienia się w świat artystycznej bohemy Soho. A realia, w jakie wkracza, mają w sobie coś z magii; autor nie byłby sobą, gdyby w kreowaniu ich nie połączył dwóch intrygujących wizji rzeczywistości: tej współczesnej, tętniącej klubowym życiem i emanującej nostalgicznym klimatem rodem z lat 40-tych XX wieku, wywołującym obrazy zadymionych knajp, występujących na scenie śpiewaczek obdarzonych zmysłowym głosem i wszechobecnych jazzowych standardów snujących się melancholijnie między stolikami. Jeśli dodać do tego postać bohatera włóczącego się po lokalach Soho, flirtującego z seksowną Simone i rozwiązującego zagadkę śmierci muzyków powiązanych ze sceną jazzową, to otrzymujemy ironiczne, zabawne nawiązanie do postaci detektywa rodem z kryminału noir. Skojarzenie jest tym silniejsze, że historia związana ze sprawą zgonów rzeczywiście miała swoje korzenie w latach 40-tych, była stosownie dramatyczna, a na dodatek niezwykle zgrabnie łączy się ze współczesnymi wydarzeniami, które próbuje rozwikłać Grant.
Wielowymiarowe spojrzenie na ukochane miasto autora - uwzględniające jego bogatą przeszłość i równie intrygującą teraźniejszość - jest wyjątkowo atrakcyjne dla czytelnika, gdyż po raz kolejny pozwala poczuć choć cząstkę jego niesamowitej i jakże złożonej atmosfery - tym razem nie związanej z historyczno-mitologiczną przeszłością, ale muzycznym klimatem sprzed ponad siedemdziesięciu lat. Aaronovitch ponownie zaskakuje czytelnika - również samym wydźwiękiem fabuły; choć jest ona, podobnie jak w Rzekach Londynu, naszpikowana ironicznym humorem słownym i sytuacyjnym, to ze względu na nostalgiczny klimat, dramatyczną i gorzką historię sprzed lat oraz niepokojący akcent w postaci pojawiającego się nagle groźnego przeciwnika, wrażenia z lektury są całkowicie inne niż w przypadku poprzedniej powieści. Księżyc nad Soho to niezwykle udana kontynuacja Rzek Londynu i doskonały przykład na to, że drugi tom serii nie musi być tym gorszym, ale może uwieść i zachwycić w zupełnie inny sposób.
Moja ocena: 4/5
Opublikowane na stronie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/221022/ksiezyc-nad-soho/opinia/22453339#opinia22453339
Takie pomieszanie epok może być interesujące. Ciekawy jest też motyw muzycznych wampirów. Chętnie przeczytam tę książke, chociaż oczywiście zacznę od tomu pierwszego :)
OdpowiedzUsuńPierwsza część czeka już w kolejce do przeczytania i dzięki twojej recenzji prawdopodobnie awansowała o kilka miejsc ;)
OdpowiedzUsuńNie znam pierwszej części tej historii, ale skoro mówisz, że autor dał radę z urban fantasty stworzyć coś oryginalnego, to jestem na tak :)
OdpowiedzUsuńTak ciekawie napisałaś o tej książce, że nawet wzmianki o magii mnie nie odstraszają. ;)
OdpowiedzUsuń