Dziś premiera kolejnej powieści Bukowego Lasu wydanej w serii Myślnik, adresowanej do czytelników młodych wiekiem i duchem, Cudowne tu i teraz autorstwa Tima Tharpa. Zachęcam do zapoznania się z opisem wydawcy oraz lektury pierwszego rozdziału książki, oba znajdziecie poniżej. Natomiast jutro zapraszam do udziału w konkursie, w którym nagrodą będzie egzemplarz tej właśnie powieści ;)
Opis wydawcy:
Sutter Keely to zabawowy gość, który rozrusza największego sztywniaka. W szkole nie jest orłem, kończy właśnie liceum, ale nie planuje studiów i prawdopodobnie spędzi większość życia, składając koszule w sklepie z męską odzieżą.
Trudno. Ważne, że miasto jest pełne dziewczyn, a dzięki alkoholowi życie potrafi być absolutnie fantastyczne. Poza tym napędza go wielkie pragnienie, by pomagać wszystkim, którzy pomocy potrzebują. Jak każdy, o kim mówią „prawdziwa dusza towarzystwa”, Sutter jest też niezwykle czarujący. Ma tyle zalet, że łatwo przegapić fakt, ile i jak często pije.
Pewnego ranka po nocnej balandze Sutter budzi się na obcym trawniku i poznaje Aimee. Aimee nie wie, o co chodzi w życiu. Aimee to towarzyska porażka. Aimee potrzebuje pomocy, więc bohaterski Sutterman podejmuje wyzwanie. Ma plan: pokaże jej, na czym polega dobra zabawa i puści ją wolno, gdy będzie gotowa żyć pełnią życia.
Okazuje się jednak, że Aimee to dziewczyna inna niż wszystkie, które poznał do tej pory. Nie wiedząc kiedy i jak, Sutter zakochuje się po uszy. Do tego czuje, że po raz pierwszy w życiu ma wpływ na kogoś innego – może mu pomóc, ale może też go zniszczyć…
Szczera, prawdziwa, pełna humoru powieść wciąga tak, że czytelnik nie zdaje sobie nawet sprawy, jak głęboko zanurza się w świat Suttera. Otrzeźwienie i refleksja przychodzą dopiero z zamknięciem książki.
Tim Tharp mieszka w Oklahomie, gdzie pisze powieści dla dorosłych i młodzieży i wykłada na Wydziale Nauk Humanistycznych Rose State College. Posiada dyplomy z University of Oklahoma i Brown University, choć był też robotnikiem fabrycznym i budowlanym, pomocnikiem w szpitalu psychiatrycznym, długodystansowym autostopowiczem i sprzedawcą w sklepie muzycznym. Jego najlepsza dotąd powieść, Cudowne tu i teraz, trafiła w 2008 r. do finału konkursu National Book Award oraz została sfilmowana przez Jamesa Ponsoldta.
Cudowne tu i teraz, rozdział I
Więc
tak: jest chwila przed dziesiątą rano, a ja zaczynam czuć przyjemny szum.
Teoretycznie powinienem właśnie siedzieć na matematyce, ale zamiast tego sunę w
stronę domu mojej pięknej, pulchnej dziewczyny Cassidy. Zerwała się dziś ze
szkoły, bo umówiła się do fryzjera. Ktoś musi ją podwieźć – rodzice zabrali jej
kluczyki do auta. Cała sytuacja jest nieco przewrotna, wziąwszy pod uwagę to, że
konfiskata miała być karą za wagary, na które wybraliśmy się razem tydzień wcześniej.
Tak czy siak,
mam w perspektywie naprawdę fantastyczny lutowy poranek. Komu
potrzebna algebra? Co z tego, że powinienem starać się poprawić oceny przed
majem, bo to ostatnia klasa? Nie należę do gości, którzy planują swoją karierę akademicką
od przedszkola. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, kiedy zaczyna się lub
kończy rekrutacja na wyższych uczelniach. Poza tym moja edukacja nie zaprząta
zbytnio głowy moim rodzicom, więc czym się martwić. Przestali przejmować się moją
przyszłością od chwili rozwodu, czyli gdzieś w erze prekambryjskiej. Zresztą,
gdzieś się przecież dostanę. Choć właściwie po co komu studia? O co tyle
zachodu?
Jest pięknie,
tu i teraz. To piękno nie chowa się w podręcznikach. Nie jest wynikiem
równania. Weźmy dzisiejsze słońce: grzeje, ale nie jest gorąco. Zupełnie nie
czuje się zimy. Styczeń i grudzień wyglądały podobnie. Jest absolutnie
wspaniale – może przez tydzień było naprawdę zimno. Globalne ocieplenie to nie
bujda. Zeszłe lato przygrzało równo. Upał dawał po twarzy jak zawodowy bokser.
Czułem, że płonę – cały, po cebulki włosów. Nawet Cassidy powtarzała wtedy:
efekt cieplarniany to konkurencja wagi ciężkiej.
Teraz mamy
luty; słońce rzuca doskonale czyste światło, które sprawia, że
wszystko, na co się patrzy – niebo, konary drzew, klinkier na ścianach
podmiejskich domów – wydaje się idealnie czyste. Można odnieść wrażenie, że
powietrze przeszło przez mocny filtr. Wdycha się kolory, które przenikają wprost
do krwiobiegu. Człowiek sam staje się tymi kolorami.
Nie lubię
pić czystej whisky, więc parkuję przed fast foodem i kupuję dużą butelkę 7upa.
Przy budce telefonicznej przed wejściem stoi jakiś dzieciak. Wygląda poważnie,
choć ma nie więcej niż sześć lat. Jest ubrany w zwykłą bluzę z kapturem i dżinsy;
włosy sterczą mu na wszystkie możliwe strony. Nie przypomina lalusia,
skarbeczka mamusi w firmowych ciuszkach, z fryzurą wzorowaną na bohaterze
popularnego serialu. Żaden z nich nie miałby pojęcia, co zrobić z dziewczyną,
nawet gdyby dostał ją w pudełku, z instrukcją obsługi wypisaną na pudełku. Co
nie przeszkadza im strugać ważniaków. Krótko mówiąc, coś mnie w chłopaku
urzeka.
– Hej, gościu,
nie powinieneś być w szkole czy coś? – zagaduję.
A
on na to:
–
Masz pożyczyć dolara?
–
A po cóż ci ten dolar, młody człowieku?
–
Chcę kupić batonik na śniadanie.
Intrygujące.
Batonik na śniadanie? Chłopak znów plusuje, nie da się ukryć. Proponuję, że
postawię mu śniadaniowe burrito, na co młody przystaje, zaznacza jednak, że
chce też batonika. Kiedy wychodzimy na zewnątrz, rozglądam się po ulicy, próbując
ocenić, z jakim natężeniem ruchu będzie się zmagał w swojej wędrówce mój nowy
kolega. Mieszkamy w miejscowości na południe od Oklahoma City – oficjalnie jest
to zupełnie odrębne miasto, ale przy tej gęstości zabudowy trudno powiedzieć,
gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Generalnie samochodów tu nie brakuje.
– Słuchaj
– zaczynam, a z burrito młodego, prosto na bluzę, skapuje żółtko jajka. – Masz
przed sobą całkiem ruchliwe skrzyżowanie. Może bym cię podwiózł, gdziekolwiek
się wybierasz, zanim
jakiś tir przewalcuje cię na płasko jak pierwszą lepszą wiewiórkę?
Chłopak
mierzy mnie uważnie wzrokiem – właściwie zupełnie jak wiewiórka, która
zastanawia się, czy czmychnąć już, czy dopiero za chwilę. Raczej wzbudzam
zaufanie. Moje ciuchy nie mają żadnego stylu: znoszone, ale nie rozpadające się
dżinsy i adidasy, koszulka z napisem „Ole!”. Mam brązowe włosy, na tyle
krótkie, że nie wymagają przesadnie częstych spotkań z grzebieniem. Całości
dopełnia niewielka przerwa między górnymi jedynkami, która nadaje mi poczciwy,
przyjazny wygląd – przynajmniej tak mówią. Po prostu nie wyglądam strasznie.
Dzieciak
najwyraźniej postanowił zaryzykować, bo wskakuje już na fotel pasażera
mojego mitsubishi lancera. Mam to auto od roku. Srebrne, z czarnym wnętrzem.
Nie jest nowe, ale sam fakt jego posiadania jest wystarczająco fantastyczny.
– Nazywam się
Sutter Keely – przedstawiam się. – A ty?
–
Walter – rzuca chłopak z ustami pełnymi jedzenia.
Walter.
Ciekawe. Nie spotkałem jeszcze dziecka o imieniu Walter. Tak nazywają się starsi
goście, ale przecież oni też musieli być kiedyś mali.
– W takim
razie posłuchaj, Walterze – zaczynam. Przede wszystkim powinieneś wiedzieć,
że nie wsiada się do samochodu z nieznajomymi.
–
Wiem – odpowiada chłopiec. – Pani Peckinpaugh mówiła nam na lekcjach.
–
Bardzo dobrze. Pamiętaj o tym na przyszłość – przestrzegam go.
–
Dobrze. A kto to ten nieznajomy?
Parskam śmiechem.
„A kto to ten nieznajomy?” Udał się chłopak. Jego sześcioletni umysł nie jest w
stanie pojąć, że ludzie mogą być niebezpieczni tylko dlatego, że się ich nie
zna. W jego głowie musi się roić od złowieszczych obrazów klasycznego
„nieznajomego”: w czarnym kapeluszu i powłóczystym płaszczu, z blizną na
policzku, długimi paznokciami i zębami jak u rekina. Jeśli się nad tym
zastanowić, ma to sporo sensu. Sześciolatki nie spotykają zbyt wielu różnych
ludzi. Brak zaufania do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent społeczeństwa
musiałby być dla dzieciaków przytłaczający.
Zaczynam wyjaśniać
mojemu małemu koleżce, o co chodzi, ale jego zdolność koncentracji nie jest
imponująca; rozprasza go widok whisky, którą wlewam do papierowego kubka z
7upem.
–
Co to? – pyta.
Tłumaczę,
że to kanadyjska seagram’s. Chłopak chce wiedzieć, dlaczego wlewam ją do
napoju.
Jego
wielkie, okrągłe oczy patrzą na mnie z autentycznym zainteresowaniem. Jest
naprawdę ciekaw. Mam go tak po prostu okłamać?
– Lubię
to połączenie. Ma gładki, jakby lekko dymny smak. Kiedyś wolałem burbon – Jim
Beam, Jack Daniels – ale jeśli zależy ci na przyjemnym, powolnym, całodniowym
szumie, to burbon jest odrobinę za ostry. Mnie osobiście wydaje się też, że
bardziej czuć go w oddechu. Próbowałem też Southern Comfort, ale to dla mnie
zbyt słodkie. Tak, teraz istnieje dla mnie wyłącznie kanadyjska whisky. Chociaż
nie mam nic przeciwko przyzwoitemu martini.
– Co to
martinina? – dziwi się dzieciak. Czuję, że gra w pytania może
trwać długo, a ja nie mam tyle czasu. To dobry chłopak, ale nie mogę spędzić poranka
na wprowadzaniu go w tajniki sztuki barmańskiej. Czeka na mnie dziewczyna,
która nie słynie z cierpliwości.
–
Słuchaj, musimy jechać. Gdzie cię zawieźć? – pytam.
Młody
przeżuwa ostatni kęs burrito, przełyka i mówi z prostotą:
– Na Florydę.
Nie
potrafię z głowy podać odległości co do kilometra, ale jesteśmy w Oklahomie, a
Floryda leży co najmniej pięć stanów stąd. Wyjaśniam to mojemu pasażerowi.
Odpowiada, że w takim razie mogę go wysadzić na końcu miasta, a resztę przejdzie
na piechotę. Jest śmiertelnie poważny.
–
Uciekłem z domu – dodaje.
Coraz bardziej
mi się podoba. Ucieka z domu na Florydę!
Biorę
łyk 7upa z domieszką whisky i widzę to: wielką, pomarańczową kulę zanurzoną w
najbardziej niebieskim oceanie świata, w otoczeniu palm padających na kolana
przed ognistym majestatem słońca.
Wbija
wzrok w deskę rozdzielczą.
–
Przez mamę mój tata musiał się wyprowadzić. Teraz mieszka na Florydzie.
–
Słabo. Współczuję, mały człowieku. I doskonale rozumiem. Mnie przydarzyło się to
samo, kiedy byłem takim łepkiem jak ty.
–
I co zrobiłeś?
– Byłem
nieźle wkurzony. Mama nie chciała mi powiedzieć, gdzie jest tata. Nie uciekłem
z domu, ale zdaje się, że jakoś wtedy podpaliłem drzewo, które rosło na naszym
podwórku. Nie do końca pamiętam, dlaczego to zrobiłem, ale efekt był imponujący.
Dzieciak
wyraźnie się ożywia.
–
Naprawdę podpaliłeś prawdziwe drzewo?
– Nie traktuj
tego jak zachęty – mówię szybko. – Za takie akcje można mieć niezłe kłopoty.
Chyba nie chcesz, żeby strażacy się na ciebie wściekli?
–
Nie chcę.
–
No właśnie. Ale wracając do ucieczek z domu: rozumiem, o co ci chodzi. Mógłbyś odwiedzić
tatę, po drodze przeżyć parę przygód, tego typu bajery. Mógłbyś pluskać się w
oceanie. A jednak, mówiąc szczerze, będę ci to odradzał. Floryda jest za
daleko. Na piechotę może być ciężko. Po drodze nie ma sklepów na każdym skrzyżowaniu.
Skąd będziesz brał jedzenie?
–
Będę polował.
–
To jest jakiś pomysł. Masz strzelbę?
–
Nie.
– Nóż?
Wędkę?
–
Mam kij bejsbolowy, ale zostawiłem go w pokoju.
–
No i właśnie. Jesteś nieprzygotowany. Powinniśmy wrócić do twojego domu i go
zabrać.
–
Ale w domu jest mama. Myśli, że jestem w szkole.
–
Nic się nie przejmuj. Pogadam z nią. Wszystko wyjaśnię.
–
Serio?
–
Jasna sprawa.
Czujecie się zachęceni? Jeśli tak, zapraszam na jutrzejszy post konkursowy!
Na razie nie czuję się specjalnie zainteresowana, może zmieni się to po kilku recenzjach :)
OdpowiedzUsuńA ja baaardzo chcę przeczytać tę książkę :) Film był świetny :)
OdpowiedzUsuń