Tytuł: "Najeźdźcy z Północy"
Cykl: "Wikingowie", t. II
Wydawnictwo: Akurat, 2016
Ilość stron: 414
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Kilka miesięcy przyszło
czekać czytelnikom na drugi tom trylogii Radosława Lewandowskiego o średniowiecznych
skandynawskich wojownikach. W Najeźdźcach z Północy autor, historyk - amator specjalizujący się w
kulturze wczesnosłowiańskiej i skandynawskiej, przenosi akcję z Europy
Północnej i Półwyspu Iberyjskiego na kontynent amerykański, a konkretnie na
Nową Fundlandię i tereny Labradoru.
Wykorzystując zawarte w
nordyckich sagach opowieści o wyprawie Leifa Szczęśliwego, która w XI wieku
dotarła do Ameryki, jak również opierając się na badaniach naukowych i
udokumentowanych historycznych faktach świadczących o obecności wikingów po
drugiej stronie Atlantyku, Lewandowski stworzył ciekawą kontynuację historii
rozpoczętej w Wilczym dziedzictwie. Tym razem jednak skoncentrował
się na dalszych losach jednego z bohaterów - młodego Oddiego Asgotssona, który
wraz z ojcem i grupką zwolenników, po nieudanym buncie, uciekł przed odwetem konunga Erika aż do Ameryki
Północnej.
Jednak nawet tam dosięga ich zemsta mściwego konunga; z rzezi udaje
się ujść z życiem jedynie Oddiemu. Błąkając się po lasach Labradoru, natyka się
na rdzennych mieszkańców tej krainy - Indian Beothuków. Młody wiking zakochuje
się w pięknej Shaa-naan-dithit i mimo niechęci niektórych członków plemienia
angażuje się w konflikt Beothuków z ekspansywnymi sąsiadami. Oddi zyskuje
zarówno przyjaciół, jak i wrogów, nieoczekiwanie do akcji włączają się też
wikingowie Erika Zwycięskiego, którzy postanowili przezimować na wyspie. Celem
młodzieńca staje się nie tylko ocalenie plemienia swojej kobiety, ale i powrót
do Szwecji, gdzie czekają na niego matka i siostra.
Pierwszy tom trylogii, Wilcze dziedzictwo, przyjęłam bardzo entuzjastycznie - największe
wrażenie wywarły na mnie realia powieści, odtworzone z imponującym autentyzmem,
a zarazem polotem i rozmachem, szczególnie w odniesieniu do fascynującego
świata nordyckich wierzeń, obyczajowości oraz specyficznej mentalności ludzi
Północy, pozwalające poczuć ducha i klimat epoki. Nie bez znaczenia była również dynamiczna
akcja, opierająca się nie tylko na natłoku wydarzeń, ale i prezentowaniu ich z perspektywy
kilku głównych bohaterów. W Najeźdźcach z Północy autor dokonał
pewnych zmian - nie tylko przeniósł akcję w zupełnie inne realia, diametralnie
różne od tych, z jakimi czytelnik miał do czynienia w pierwszym tomie, ale też
znacząco ją spowolnił, na co niebagatelny wpływ miało ograniczenie fabuły do
jednego wątku głównego, ukazującego perypetie Oddiego Asgotssona.
Przeniesienie miejsca
akcji i ograniczenie go do jednej scenerii okazało się mieć zarówno wady, jak i
zalety. Z jednej strony taki zabieg wymusza na autorze oswojenie czytelnika z
nowymi realiami, a więc przybliżenie świata indiańskich wierzeń, systemu
wartości, sposobu myślenia i historii, zwłaszcza, że celem Lewandowskiego było
ukazanie kontrastu pomiędzy rdzennymi mieszkańcami Ameryki a przybyszami z
Europy, różnic w podejściu do życia i świata przedstawicieli obu cywilizacji,
konsekwencji zderzenia dwóch odmiennych kultur, które w powieści przybierają
zarówno zabawne, jak i dramatyczne formy. Niestety zaowocowało to zdominowaniem
fabuły przez natłok informacji dotyczących indiańskich wierzeń, kultury
materialnej i duchowej, przybierających formę wtrętów obejmujących
niejednokrotnie całe akapity, w ilości przytłaczającej czytelnika i
spowalniającej akcję, tak naprawdę nie posuwającej jej do przodu ani o
milimetr. Inaczej, niż miało to miejsce w Wilczym dziedzictwie, gdzie wiedza
dotycząca świata wikingów została zgrabnie i płynnie wpleciona w fabułę, w
drugim tomie serii razi sposób jej zaserwowania: nieco na siłę, jakby sam autor
nie miał pomysłu na jej podanie, jakby spełniał niemiły obowiązek, by móc
wreszcie pójść dalej i popchnąć fabułę do przodu. Rozczarowuje również takie
rozłożenie akcentu, rozumiem, że wymuszone przez obranie takiego, a nie innego
miejsca akcji, jednak dominacja wątków indiańskich w powieści o wikingach nie
jest dokładnie tym, czego oczekiwałam. I
choć zaletą takiego zabiegu jest bardzo wyraziste ukazanie efektów zderzenia
dwóch odmiennych kultur, temu tomowi Wikingów bliżej do młodzieżowych
przygodówek w stylu powieści Karola Maya o Old Shaterhandzie i Winnetou czy
Jamesa Coopera o Sokolim Oku, niż epickiej opowieści godnej skandynawskich sag,
na jaką zapowiadała się seria po Wilczym dziedzictwie.
Prosta, przewidywalna
fabuła, czarno-biali, nijacy bohaterowie (albo źli i podstępni, albo dobrzy i
szlachetni, nihil est tertium) pozbawieni psychologicznej głębi – nawet
protagonista niczym specjalnym się nie wyróżnia i raczej na słowo honoru musimy
przyjąć zapewnienia autora, że zmienia się na lepsze pod wpływem swoich
indiańskich przyjaciół, bo potwierdzenia tego faktu w fabule ciężko się
dopatrzeć – żaden z nich nie zapada w pamięć, nie intryguje, niczyje losy nie
budzą jakiegokolwiek zainteresowania. Podobnie rzecz się ma z akcją – niby
sporo się dzieje, bo przecież śledzimy perypetie bohatera w wiosce Beothuków,
trwają przygotowania do odparcia ataku wrogich plemion, są potyczki, zdrady,
intrygi, ale jakieś to wszystko nijakie, bez ikry, nie wzbudza spodziewanych
emocji. Co się stało, autorze?
Najeźdźcy z Północy rozczarowują. Tym razem autorowi nie udało się narzucić swojej wizji
czytelnikowi, porwać ani oczarować rozmachem, wyobraźnią i polotem, jak miało
to miejsce w przypadku Wilczego dziedzictwa.
Lewandowskiemu nie brakuje oczywiście ani wiedzy, ani merytorycznego
przygotowania, mam wrażenie, że zabrakło pasji i fascynacji, tak wyczuwalnych
podczas lektury pierwszej części trylogii. Mam nadzieję, że tom wieńczący cała
serię, w którym akcja przeniesie się prawdopodobnie na tereny średniowiecznej
Skandynawii, a więc w realia bliższe autorowi, a z pewnością bardziej
odpowiadające jego zainteresowaniom, okaże się co najmniej tak samo dobry i
satysfakcjonujący, jak znakomite Wilcze dziedzictwo. Często zdarza się, że
środkowe tomy są pod wieloma względami słabsze i być może również Najeźdźcy z
Północy podzielili ten los, być może mamy do czynienia z chwilowym spadkiem
formy – pozostaje mieć nadzieję, że Radosław Lewandowski powróci w Toporach i
sejmitarach w wielkim stylu. Czego sobie i Wam życzę.
Moja ocena: 3/5
![]() |
recenzja napisana dla portalu DużeKa :) |
Pierwszy tom również mi się podobał i choć może entuzjastycznie do niego nie podeszłam, to widziałam w nim spory potencjał na dobrą historię. Jednak do drugiego tomu wcale mi się nie spieszy - Twoja recenzja jest kolejną, z której jasno wynika, że autor nie podołał zadaniu...
OdpowiedzUsuńEch, no bywa... Może trzeci tom okaże się lepszy...
UsuńPierwszy tom mnie zmęczył, dlatego po drugi nie sięgam.
OdpowiedzUsuńNie będę namawiać, rozumiem.
UsuńA ja sięgnę :)
OdpowiedzUsuńWiem, wiem i jestem ciekawa Twojej opinii! ☺
UsuńRozczarowują, ale dzięki Twojej recenzji drugiego tomu dowiedziałam się o pierwszym ;) Chętnie spróbuję... z pierwszym.
OdpowiedzUsuńA spróbuj, jest dużo lepszy 😊
Usuń