poniedziałek, 28 lutego 2011

"Kobieta w czasach katedr"

Autor: Regine Pernoud
Tytuł: "Kobieta w czasach katedr"
Wydawnictwo: Książnica - Grupa Wydawnicza Publicat, 2009
Ilość stron: 315
Okładka: miękka


Jestem pod wielkim wrażeniem tej książki, choć pewnie powinnam napisać - pod wielkim wrażeniem erudycji, skrupulatności, rzetelności i ogromnego nakładu pracy, jaki autorka włożyła w napisanie tej książki.
W sposób absolutnie przebojowy, fantastyczny, opierając się na imponującej ilości tekstów źródłowych oraz na fenomenalnej zdolności analizowania faktów, autorka przybliża nam średniowieczną postać kobiecą, jej historię, miejsce, jakie zajmowała w społeczeństwie, skupiając się na wielce udanych próbach zrozumienia ewolucji statusu kobiety na przestrzeni tysiąca lat - jej początkową dominację, która stopniowo się kurczy, by wreszcie bardzo nisko spaść.

Pernoud w spektakularny sposób wyjaśnia procesy i zjawiska, które doprowadziły do tryumfalnego zaistnienia kobiety na arenie dziejów, jak również okoliczności, które pozwoliły jej z powodzeniem utrzymywać nowo zdobytą władzę; dochodzi przyczyn deprecjacji i upadku kobiety, a wszystko to w sposób całkowicie przystępny i zrozumiały, choć ładunek merytoryczny jest naprawdę ogromny.

Autorka nie waha się obalać wielu mitów, które od długiego czasu pokutują w zbiorowej świadomości na temat roli kobiety w średniowiecznym społeczeństwie. Rzetelna dokumentacja i żelazna logika tych wywrotowych nieraz tez rzeczywiście wywracają do góry nogami nasze wyobrażenie o tamtych czasach - i bardzo dobrze!
Autorka prezentuje w swojej pracy liczne postaci kobiece - nie tylko potężne władczynie, które wpływały na losy Europy czy sławne z pobożności i zakresu władzy opatki; oddaje głos także zwykłym kobietom, które pozostawiły po sobie cenne ślady w różnego rodzaju dokumentach.

Jestem wdzięczna autorce, że zmieniła moje wyobrażenie o wiekach średnich, że przywróciła należne miejsce w historii tym na poły zapomnianym już kobietom, które to niejednokrotnie bardziej wykształcone, inteligentne, waleczne, wpływowe i przewidujące musiały ustępować pola pyszniącym się mężczyznom - nie tylko na kartach historii, ale także w zbiorowej świadomości ludzi.
Serdecznie polecam tę mądrą, odważną i wartościową lekturę.

Moja ocena: 5/5





"Moje życie"

Autor: Isadora Duncan
Tytuł: "Moje życie"

Jestem oszołomiona tą lekturą. Przede wszystkim - postacią Isadory, jej osobowością - pełną życia, bezkompromisową, mknącą przez życie w szaleńczym tempie, nie oglądającą się za siebie, chwytającą życie pełnymi garściami bez względu na skutki. Była kobietą, która przerosła swoje czasy - miała żarliwe przekonania, którymi żyła, których broniła nie zważając na konsekwencje i które starała się wcielać w życie. Zdecydowanie odrzucała religię i małżeństwo, zreformowała, wręcz zrewolucjonizowała taniec, stworzyła własną filozofię nie tylko tańca, ale także życia rodzinnego, obyczajów, szkolnictwa. Swoim ideom podporządkowała całe życie i całe życie walczyła o ich realizację.

Od najwcześniejszych lat wiedziała, czego chce - jej wielkim marzeniem było stworzenie własnej szkoły tańca, pokazanie światu, jak z jego pomocą można wyrazić własną duchowość, uczucia, przeżycia.
Rewolucyjne poglądy Isadory, jej taniec, długo torowały sobie drogę do świadomości i estetyki ludzi tamtej epoki; Europa poddała się jej urokowi i padła do jej stóp, w purytańskiej Ameryce nigdy to nie  nastąpiło. Kariera panny Duncan to historia imponujących wzlotów i spektakularnych upadków. Podążając za marzeniami w ciągu kilku miesięcy z nędzarki stawała się milionerką; pieniądze traktowała zawsze tylko jako środek do osiągnięcia celu - kiedy wreszcie udało jej się otworzyć wymarzoną szkołę tańca, ta kobieta o gorącym sercu bez namysłu adoptowała czterdzieścioro dzieci, by uczyć je tańca i zapewnić im lepsze życie. W czasie wojny pozwoliła przekształcić swoją szkołę w lazaret - była to trudna decyzja, ale właściwa.

Życie jej jednak nie oszczędzało - choć los obdarował ją trójką dzieci, musiała przeżyć ich śmierć, co przypłaciła załamaniem nerwowym. Wydaje mi się, że do końca życia nie pogodziła się z tą okrutną stratą; nadała też ona jej tańcowi nowy, tragiczny wymiar.
Życie Isadory Duncan to szalony pęd przez kontynenty, to mijane w biegu osobowości ówczesnej europejskiej bohemy, to głośne, przelotne i skandaliczne związki ze sławnymi mężczyznami; to zarazem wyżyny najdzikszego tryumfu oraz piekło osobistych dramatów. Dzięki nieokiełznanemu, żywiołowemu temperamentowi, znacznej dozie egzaltacji i ogromnemu ładunkowi spontaniczności, Isadora przeżywała wszystko bardziej, pełniej i głębiej; kiedy się cieszyła - trwała w pełni szczęścia, w ekstazie niemal; kiedy cierpiała - wpadała w głęboką depresję. Niczego nie udawała; ta ogromna skala przeżywania jest dla mnie niepojęta, godna podziwu, ale zarazem i przerażająca.

Godna podziwu jest również jej niespotykana siła przebicia, siła woli i twardość charakteru oraz żelazna konsekwencja działań. Nigdy się nie poddawała, nie zmogły jej żadne przeciwności losu, nigdy nie traciła z oczu głównego celu życia - sztuki.
Isadora Duncan kończy swe wspomnienia pełna nadziei - wyjeżdża do Rosji, by tam rozpocząć nowe życie, stworzyć kolejną szkołę tańca i dzielić się swoją pasją.
Niestety, życie po raz kolejny nie okazało się dla niej łaskawe; jak potoczyły się jej dalsze losy, można przekonać się samemu, sięgając po tę fascynującą lekturę (posłowie tłumacza).
Bo lektura oszałamia - jak napisałam na wstępie - w narracji jest tak wiele życia, tętniących uczuć i emocji - że nie sposób się nie wzruszyć, nie dać się porwać jej nurtowi. Trzeba pamiętać, że jest to autobiografia, więc na wiele rzeczy trzeba wziąć poprawkę, jednak mimo tego jest to lektura pod każdym względem niezwykła i wyjątkowa.
A czy czegoś nas uczy? Z pewnością tego,że warto podążać za swoimi marzeniami; ale czy na pewno za wszelką cenę?

Moja ocena: 4/5

"Sztywniak.Osobliwe życie nieboszczyków"

Autor: Mary Roach
Tytuł: "Sztywniak.Osobliwe życie nieboszczyków"
Wydawnictwo: Znak
Okładka: miękka

To zdecydowanie nie jest lektura, przy której można by się odprężyć czy odpocząć po męczącym dniu. Pomimo sporej dawki poczucia humoru autorki, co w tym przypadku absolutnie nie oznacza przekraczania granic dobrego smaku czy braku szacunku względem omawianych spraw, jest to lektura dość ciężka; odkładałam ją z poczuciem psychicznego zmęczenia i aby sięgnąć do niej ponownie, musiałam uprzednio naprawdę porządnie odetchnąć.

Nie znaczy to, że książka jest niestrawna czy źle napisana.Wręcz przeciwnie - jest rewelacyjna; nie tylko nowatorska w podejściu do spraw związanych z procesem umierania i wszystkim tym, co dzieje się z ciałem po śmierci, ale także szczegółowo i wyczerpująco wyjaśnia wszelkie fenomeny z tym związane, odpowiada na dziesiątki pytań, które od zawsze mnie nurtowały, a nie było komu ich zadać (lub też było komu, ale nie chciałam zostać potraktowana jako ktoś o niezdrowych zainteresowaniach).Ta lektura zaspokoiła moją osobliwą ciekawość w stu procentach dostarczając konkretnych informacji, a przy okazji oswajając ze śmiercią nazywając rzeczy po imieniu.

Pozytywne wrażenie wywarły na mnie poglądy autorki:
Ta książka nie jest o śmierci w sensie umierania. Śmierć w takiej perspektywie jest smutna i poważna.Utrata kogoś, kogo się kocha, to nic zabawnego. Książka opowiada o ludziach już martwych - o zwłokach.(...)
Zwłoki kogoś bliskiego to coś więcej niż martwe ciało - to miejsce,w którym ta osoba żyła.
A jednocześnie:
Byłoby strasznym marnotrawstwem rezygnować z tego potencjału [zwłok] i nie wykorzystywać go do rozwoju ludzkości.

Zgadzam się z tym! Autorka pokazuje, że wykorzystywanie ciał do różnych projektów badawczych czy eksperymentów mających na celu ratowanie innych ludzkich istnień w żadnym razie nie wyklucza traktowania tychże ciał z rewerencją i szacunkiem. Przy odrobinie dobrej woli bardzo łatwo jest pogodzić te dwie tak diametralnie różne, wydawałoby się, sprawy.
Autorka z charakterystycznym poczuciem humoru ukazuje czytelnikowi multum sposobów, na które można spędzać czas będąc zredukowanym do roli martwego ciała. Można więc swoje zwłoki przekazać nauce - posłużą lekarzom do doskonalenie własnych umiejętności i testowania nowych technik leczenia, pomogą naukowcom przy testach wypadkowych, posłużą patologom i specjalistom medycyny sądowej badającym ofiary i okoliczności przestępstw czy nieszczęśliwych wypadków. Autorka przedstawia też alternatywę dla zwyczajnego pochówku w ziemi czy kremacji - kompostowanie lub coś, co kryje się pod tajemniczą nazwą trawienia tkanek.

Mary Roach nie skupia się jednak tylko na sposobach spędzania czasu po śmierci, nie tylko opowiada szczegółowo o tym, co dzieje się z ludzkim ciałem po zgonie - wiele miejsca poświęca makabrycznej historii sekcji zwłok, pozyskiwania ciał dla nauki czy naukowym sposobom poszukiwania duszy; nawet pomysłom tak dziwacznym, acz dobrze udokumentowanym, jak leczniczy kanibalizm.

Jestem zdania, że temat potraktowała w sposób niezwykle kompleksowy, rzetelny i wyczerpujący.Chyba po raz pierwszy zdarzyło się, że nie miałam po lekturze żadnych pytań - dowiedziałam się wszystkiego, czego chciałam, a być może nawet więcej. Nawet tego, czego wiedzieć nie chciałam.
A więc - odetchnijcie głęboko - będzie Wam to potrzebne - i zabierajcie się do czytania!

Moja ocena: 4/5 

niedziela, 27 lutego 2011

"Łąka umarłych"

Autor: Marcin Pilis
Tytuł: "Łąka umarłych"
Wydawnictwo: Sol, 2010
Ilość stron: 382
Okładka: miękka

Sumienie to coś więcej niż obawa, że ktoś widzi; to obawa, że sam nie zapomnę. (Stefan Garczyński)

Ludzie ludziom zgotowali ten los. (Zofia Nałkowska)

Te dwa cytaty jako pierwsze nasunęły mi się po przeczytaniu książki Marcina Pilisa. Próbuje ona skłonić czytelnika do własnych poszukiwań odpowiedzi na jedno z najważniejszych pytań,j akie gnębią ludzkość od jej zarania - skąd się bierze zło?
Za tym fundamentalnym pytaniem pojawiają się jak gromada cieni następne: czym jest sumienie? do jakich czynów zdolny jest człowiek? co skłania człowieka do popełnienia zbrodni? jak po czymś takim można powrócić do normalnego życia? jakie są konsekwencje wyborów człowieka? czy można odpokutować za swoje zbrodnie?

"Rzeźnia numer pięć"

Autor: Kurt Vonnegut
Tytuł: "Rzeźnia numer pięć"
Wydawnictwo: Książnica - Grupa Wydawnicza Publicat

Oto książka "krótka i popaprana,bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego" - słowa samego autora najlepiej chyba oddają jej charakter.
W istocie,książka jest krótka,ale skondensowana ; wspomnienia Vonneguta z pobytu w niemieckim obozie jenieckim i alianckiego bombardowania Drezna u schyłku drugiej wojny światowej właściwie niewiele różniłyby się od zwykłego sprawozdania,gdyby nie kilka charakterystycznych zabiegów,które robią ogromne wrażenie na czytelniku - być może silniejsze,niż gdyby zostały opowiedziane soczystym,kwiecistym językiem,pełnym wielkich i patetycznych słów.
Pierwszym z tych zabiegów jest oddanie narracji wymyślonemu bohaterowi,Billowi Pillgrimowi i spojrzenie oczami tego przegranego nieudacznika złamanego przez życie na koszmar wojny.
Zdystansowanie się od wojennych przeżyć,zrzucenie ciężaru relacjonowania ich na wyimaginowaną postać pozwalają czytelnikowi zdać sobie sprawę,że mimo upływu czasu autorowi nie do końca udało się otrząsnąć i pogodzić z dramatem tamtych dni.
Drugim z tych zabiegów jest motyw podróży w czasie Billy'ego oraz filozofia mieszkańców planety Tralfamadoria - ich krótkie,treściwe,dosadne,a przez to zrozumiałe i łatwiej zapadające w pamięć słowa robią na czytelniku potężne wrażenie.
Po co te podróże w czasie rodem z science fiction? Po co kosmici?
Wprowadzenie tych motywów pozwala autorowi przemycić pewne treści tak,by czytelnikowi łatwiej było się pogodzić z jego przemyśleniami ; udziwnienia w tym wypadku bardziej wzruszają,mocniej uderzają w emocje.
Spodobała mi się refleksja Vonneguta,którą wkłada w usta Tralfamadorian - że śmierć nie jest niczym strasznym,to stan przejściowy ; choć człowiek teraz aktualnie jest martwy,to przecież żyje w wielu innych momentach.Trzeba starać się zapamiętać ludzi właśnie w tych niezliczonych chwilach,przeżywać je wciąż na nowo,delektować się nimi.Ilustracją do tej filozofii są właśnie podróże w czasie,jakie odbywa Pillgrim.Kolejna metoda na rozliczenie się z koszmarnymi wspomnieniami z nalotu na Drezno.Kiedy te stają się zbyt przytłaczające,można po prostu przenieść się w bardziej radosny okres życia.
Książka ta nie jest tylko opowieścią o wojnie i przeciw wojnie.
Vonnegut zawarł w niej wiele innych poglądów ; znajdziemy tu refleksje dotyczące Ameryki i Amerykanów, starości, śmierci, ogólnie pojętej erotyki i jej obecności w kulturze masowej.
Kwitowanie słowami "Zdarza się" każdego przypadku śmierci pozwala chwilę się zastanowić - czy nie podchodzimy zbyt pobłażliwie do tragedii wokół nas? Czy nie stała się ona dla nas chlebem powszednim,czy w ogóle zwracamy uwagę na ogrom nieszczęścia? A może to po prostu kolejne nawiązanie do refleksji Tralfamadorian,dla których śmierć to rzeczywiście nic takiego? A skoro nawiązanie,to w jakim kontekście - czy to pochwała takiego podejścia,czy jego potępienie? Z całą pewnością jest to następna próba rozprawienia się z historią,której autor był świadkiem i uczestnikiem,a która powtarza się wokół nas każdego niemal dnia,na każdym kontynencie.
I chociaż o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego,ogromny ładunek emocjonalny,jaki generuje,impet,z jakim okalecza ludzką psychikę i uderza w nasz światopogląd ,nie pozwalają o niej zapomnieć,zepchnąć w podświadomość.Zawsze znajdzie sposób,aby w najmniej oczekiwanym momencie powrócić,sprawić,by o niej pamiętano.

Moja ocena: 4/5

"Moje życie z Mozartem"

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł:  "Moje życie z Mozartem"
Wydawnictwo: Znak


Sięgnęłam po tę książkę nie dlatego, że skusiło mnie nazwisko autora. Jedynym powodem, dla którego to zrobiłam, był jej tytuł. Tytuł, który mnie zafascynował podobnie jak sam Mozart i jego muzyka; zaciekawiło mnie, jak znany pisarz wyrazi słowami coś, co dla mnie zawsze pozostawało w sferze uczuć i myśli; miałam też nadzieję na porównanie moich własnych odczuć z odczuciami autora - na dobry początek połączyło nas uwielbienie do twórczości Mozarta.
Książka w formie listów do dawno zmarłego geniusza muzycznego, w której wspomnienia, przeżycia i przemyślenia nadawcy harmonijnie łączą się i dopasowują do charakteru muzyki adresata, ogromnie mnie poruszyła.

Listy są pełne życiowej mądrości, filozoficznych rozmyślań o sprawach głęboko ludzkich, fundamentalnych dla każdego człowieka, a jednocześnie pozbawione nadętego, wyszukanego i przemądrzałego stylu, co mile mnie zaskoczyło i ujęło. Słowa autora są prawdziwe, proste,ale nie banalne; dziwi mnie niepomiernie, jak o sprawach, z którymi człowiek ma na co dzień do czynienia, można mówić tak pięknie,t ak odkrywczo, że chwytają za serce i nie pozwalają przejść obok nich obojętnie.
Słowa autora są jak muzyka Mozarta, z której czerpie on siłę, mądrość, pociechę, która ukazuje mu na powrót sens życia i piękno otaczającego go świata, która pomaga mu poznać samego siebie i swoje pragnienia, pogodzić się z tym, co nieuniknione i czerpać radość z tego, co jest nam dane: Radośnie zamieniasz nasze życie w pochwalny śpiew, w którym jest miejsce nawet na ból i cierpienie, albowiem być szczęśliwym nie oznacza bronić się przed nieszczęściem, ale je akceptować.
Poruszyło mnie to głębokie przeżywanie muzyki, ogrom emocji, jakie generowała w psychice autora i filozofię, jakiej była zarzewiem.

Ujęło mnie to, że pomimo wielu życiowych tragedii, dla których znalazł ukojenie, autor nie może ostatecznie pogodzić się z przedwczesną śmiercią kompozytora; żal nad jego nie do końca spełnionym, a tragicznie przerwanym życiem jest kolejną rzeczą, która nas łączy. Wspaniałe, choć gorzkie to uczucie.
To, co odnajdujemy, okazuje się często czymś nam już znanym - jak wiele słuszności i niewymuszonej prostoty jest w tych słowach wie każdy, kto przeżył coś podobnego; do piękna, prawdy i mądrości wiodą różne drogi, charakterystyczne dla każdego człowieka, ale to, co odkrywamy u ich kresu jest wspólne nam wszystkim, bo jest fundamentalne. Bardzo osobiste, a zarazem uniwersalne.
To zrozumiał Mozart, to ujrzał w jego muzyce Schmitt, to właśnie próbował uświadomić czytelnikowi. I zrobił to w wielkim stylu. Chapeaux bas!

Moja ocena: 4/5

Opublikowane na stronie:   http://lubimyczytac.pl/ksiazka/41539/moje-zycie-z-mozartem/opinia/1614890#opinia1614890

sobota, 26 lutego 2011

"Piąte dziecko"

Autor: Doris Lessing
Tytuł:"Piąte dziecko"
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Okładka: miękka

Bardzo rzadko wystawiam książkom najwyższą z możliwych ocenę. Postąpiłam tak w tym przypadku z wielu względów. Po pierwsze - aby uhonorować świetny warsztat literacki autorki. Nic dziwnego, że została noblistką.
Narracja w tej książce robi niesamowite wrażenie; autorka zdaje się dystansować od opowiedzianej historii, choć nikt, kto jest w nią uwikłany, nie może i nie pozostaje obojętnym. Zabieg ten tylko potęguje poczucie grozy; uważam, że był to rewelacyjny i niebanalny pomysł. To jeden z powodów, dla których lektura pozostaje na długo w pamięci.

Po drugie - autorka odważnie podejmuje kontrowersyjny i ważny temat: czym jest miłość rodzicielska (a zwłaszcza macierzyńska), czy można ją jakoś zdefiniować, gdzie przebiegają jej granice i co się dzieje po ich przekroczeniu. Uparcie dąży do poznania tych granic, ukazuje klasyczny, tragiczny dramat matki połączonej z dzieckiem nierozerwalnym uczuciem miłości-nienawiści. Ukazuje długofalowe i szeroko pojęte skutki tego uczucia, różne jego aspekty oraz cały wachlarz emocji i refleksji, jakie ono budzi.